Cuda i łaski św. Józefa

1/ Cudowne uzdrowienie

Córka moja, Grażyna, urodzona w 1956 roku 20 lutego, mając osiem miesięcy zachorowała na obustronne zapalenie płuc. Zawiozłam ją do szpitala w Kaliszu gdzie po przebadaniu lekarz oświadczył mi, że jest beznadziejna sytuacja i że tylko "Cud" może jej pomóc. Byłam strasznie zrozpaczona, kiedy powiedział mi, że mam na drugi dzień przyjechać z becikiem po ciało, bo w przeciwnym razie będę ponosić duże koszty przewozu zmarłej córki. Dał mi tylko jedną nadzieję: IDŹ DO ŚWIĘTEGO JÓZEFA I MÓDL SIĘ ON CI POMOŻE. Poszłam do Św. Józefa - modliłam się ze łzami w oczach, zakupiłam mszę św. w intencji uzdrowienia córki i wróciłam do domu w Grochowach, bo tam wtedy mieszkałam z mężem, dwoma synami i drugą córką bliźniaczką tej chorej. Na drugi dzień poprosiłam matkę chrzestną chorej córki i obydwie z becikiem pojechałyśmy do szpitala. Lekarz spytał czy byłam u ŚWIĘTEGO JÓZEFA? Odpowiedziałam mu, że tak odpowiedział "WIEM, bo córka pani żyje i będzie żyć żyć - to jest Cud, bo ja nic nie mogłem o Ona o północy usiadła na łóżeczku ze złożonymi rączkami i co jakiś czas łapała się za włoski na głowie - to była jej modlitwa dziękczynna."

Córka wyzdrowiała i żyje ma czworo dzieci mieszka w Koninie. Obecnie jest poważnie chora, o czym nikomu nie chce opowiadać, nawet mnie. Wiem, że Święty Józef nie musi się nikogo pytać i pomoże jej, proszę go o to tak, jak kiedyś, prawie 50 lat temu. Ja mam 78 lat i jestem blisko końca tej drogi, ale ona ma jeszcze czas. Święty Józefie wysłuchaj mej prośby, którą zanoszę do Ciebie. Janina, matka.

2/ Znaleziona praca

Dziękujemy Ci za cud, który stał się za Twoją przyczyną. Wcześniej przez około półtora roku szukałam pracy, a kiedy tylko Ciebie poprosiłam o pomoc, dostałam ją w dzień później. Cud jest tym bardziej widoczny i oczywisty, że pracę zaproponowali mi sami następnego dnia /po gorliwej modlitwie do Ciebie/ ludzie, u których jej nie szukałam i u których wykonywałem pewne zlecenie jako podwykonawca z innej Firmy. Pracuję od 2 lutego, od Święta Matki Boskiej Gromnicznej, 14 km od Sanktuarium Twojej Oblubienicy – Matki Boskiej Częstochowskiej na Jasnej Górze.

Dopomóż mi dobrze wypełniać moje obowiązki i przeżyć rozłąkę z rodziną, która została pod Warszawą, gdzie na stałe mieszkam.

Dziękuję Ci za spełnienie mych próśb i wysłuchanie mojej modlitwy o pracę /z 13 stycznia/. I proszę Cię o dalszą opiekę dla mojej rodziny i dla mnie.

Kochamy Cię bardzo, Jola /żona/, Adam /mąż/ i Franek /synek 5,5 roku/.

Osowiec, 26 lutego 2011


3/ Św. Józef w rodzinie Majaków z Liskowa

Opr. Henryk Bejda

„Jestem czcicielką św. Józefa. Od kilku już lat odmawiam litanię do świętego Józefa - znam ją na pamięć. Jeśli jestem w Kaliszu, to wstępuję do sanktuarium, choć na chwilę, aby się pokłonić Świętej Rodzinie” - tymi słowami rozpoczyna świadectwo zamieszczone w Księdze Cudów i Łask w Sanktuarium św. Józefa Zofia Majak z podkaliskiego Liskowa. W swoim życiu doświadczyła bardzo wielu łask, które wiąże ze wstawiennictwem Opiekuna Rodzin.

Zofia Majak jest mężatką. Ma dwoje dzieci. Córka Katarzyna studiuje medycynę, syn Rafał uczy się w szkole. Majakowie mieszkają na wsi i posiadają małe gospodarstwo rolne. Pracuje tylko mąż. Nie jest im łatwo, ale jakoś wiążą koniec z końcem. Życie Zofii Majak rozświetla głęboka wiara przekazana jej przez rodziców.

Postacią Opiekuna Pana Jezusa zainteresowała Zofię przebywająca w parafii służebniczka starowiejska Beatriksa. Ziarno padło na żyzny grunt. Kobieta nauczyła się litanii oraz modlitw do św. Józefa. Powierzyła mu całą swoją rodzinę. Szczególnie mocno związała się ze św. Józefem w 1986 r. podczas choroby córki, która leżała w szpitalu z zagrażającą jej życiu wadą serca. W podjęciu trudnych decyzji o koniecznych operacjach pomógł im św. Józef, a zwłaszcza wstawiennictwo szczególnie polecanego przez siostry służebniczki starowiejskie bł. Edmunda Bojanowskiego. Prosząc o uzdrowienie dziecka - mimo swoich chorych nóg - powędrowała 30-kilometrową trasą w pieszej pielgrzymce z Liskowa do Kalisza - do św. Józefa. Córka wyzdrowiała. - Pan Jezus dotknął mnie wówczas łaską, doświadczyłam cudu, a moja wiara bardzo się pogłębiła - mówi Zofia Majak.

Bezgraniczne zaufanie pokładane przez kobietę w osobie św. Józefie spotykało się jednak z niezrozumieniem. Sceptykiem okazała się także… Anna, matka Zofii. Mimo, że była bardzo religijna, nie wierzyła, że św. Józef może znaleźć rozwiązanie dla problemów nękających ich rodzinę. - „Już ci tu św. Józef przyjdzie z pomocą” powiedziała, ganiąc mnie za modlitwę do świętego - relacjonuje Zofia Majak. - Było mi przykro i poczułam się bardzo dziwnie, zabolało mnie to. Przecież przez cały czas ewidentnie nam pomagał. Coś go natchnęło.

Wkrótce św. Józef przypomniał, że jest patronem dobrej śmierci. W kwietniu 1997 r. matka Zofii Majak ciężko zachorowała. Zabrano ją do szpitala w Kaliszu. "Tak się złożyło, że we wtorek nikt z rodziny nie mógł mamy odwiedzić" - opisuje kobieta, która w tym czasie sama miała poważne kłopoty ze zdrowiem. W wspomniany wtorek poczuła się jednak nieco lepiej i bardzo chciała jechać do chorej matki. Na przeszkodzie stanęły jednak popołudniowe badania, na które była zapisana w pobliskim Ośrodku Zdrowia. "Wracając po południu z ośrodka wstąpiłam do siostry. W tym momencie nadjechał samochodem szwagier Stanisław i mówi, że wracał z dalekiej trasy i miał już nie wstępować do szpitala, ale koło sanktuarium św. Józefa coś go natchnęło, żeby wstąpić. Zawrócił i pojechał do szpitala. Dowiedział się, że z mamą jest bardzo źle i musimy jechać, bo jest nieprzytomna. Kiedy to usłyszałam, to zrozumiałam, że właśnie św. Józef przyszedł mi z pomocą" - pisze Zofia Majak. Przez całą drogę do szpitala kobieta modliła się o to by zastać mamę jeszcze przy życiu. Miała wyrzuty sumienia, że nie odwiedziła jej rano. Z duszą na ramieniu weszła do szpitalnej sali. Stan Anny był ciężki, ale kobieta była jeszcze przytomna. "Mimo że mama była podłączona do tlenu, rozmawiałyśmy o wszystkim - byliśmy w szpitalu trzy godziny" - relacjonuje Zofia Majak. Od leżących w pokoju chorej pacjentek dowiedziała się, że matka bardzo czekała na jej przyjazd. Według ich relacji Anna o godz. 12 w południe straciła przytomność, którą odzyskała całkowicie ok. 17.30, kiedy Majakowie dotarli do szpitala. Po trzech godzinach wizyty chora zaczęła być śpiąca - odwiedzająca ją rodzina wróciła więc do domu. Rano Zofia Majak dowiedziała się, że jej matka zmarła. "Chcę podziękować św. Józefowi za łaskę pożegnania mamy i za łaskę Jej spokojnej śmierci" - napisała w Księdze Cudów i Łask.

Św. Józef od lat pomaga Majakom w rozwiązywaniu mniej lub bardziej prozaicznych rodzinnych problemów. Tak było z wymarzoną łazienką i centralnym ogrzewaniem. Zawsze tego pragnęli. Realizacja ambitnych zamierzeń napotykała jednak na wiele przeszkód. "Wiązało się to z dobudowaniem werandy. Mój mąż pochodzi z miasta i nie zna się na sprawach budowlanych, a funduszy zawsze brakowało" - opowiada Zofia. Pobożna kobieta poleciła tę sprawę św. Józefowi. "W dwa miesiące później szwagier przyszedł nam z pomocą i mimo wielu wyrzeczeń w sezonie 1998-99 mieliśmy już CO i łazienkę" - mówi. Znalazły się pieniądze, znalazł się wykonawca, który pokierował pracami. Podobnie było z... rowerem. "Kiedyś pomyślałam, że muszę sobie - jak się da - kupić rower. Za około dwa tygodnie znajomy zatrudnił męża przy wywozie śmieci, a przy okazji porządków wyrzucił też rower, który był w dobrym stanie. Teraz się cieszę, że mogę na nim jeździć" - opisuje.

Szczególnej interwencji kobieta przypisuje także to, że jej córka dostała się na studia. - Nie jeździła przecież na żadne kursy, a dostała się na studia medyczne za pierwszym razem - mówi. Teraz modli się za nią, by mogła je szczęśliwie ukończyć. Jakoś sobie z tym radzą także pod względem materialnym. - Kiedyś myślałam, jak my sobie poradzimy, jeśli nasza córka będzie chciała studiować. Szczęśliwi jesteśmy, że Bóg dopomógł - dodaje.

Na kłopoty... św. Józef

Opiekun Rodzin pomaga także w sprawach trudniejszych. "W styczniu 2000 r. skierowano mnie na operację. Powierzyłam siebie św. Józefowi - w nim więc, w jego pomocy upatrywałam ratunku dla siebie. Po operacji stwierdzono, że nowotwór, którego miałam był łagodny." Po nerwach związanych z podejrzeniem raka i po powrocie ze szpitala czekał ją kolejny cios. Zofia Majak dowiedziała się, że jej mąż został zwolniony z pracy. Bardzo to przeżywali. Mąż usiłował odwołać się do sądu. Na próżno. Skuteczniejszy od sądu okazał się św. Józef i Opatrzność Boża, któremu powierzyli sprawę pracy i utrzymania rodziny. Schorowana kobieta powoli powraca dziś do zdrowia, a jej mąż znowu pracuje.

Więcej dziękczynienia!

Mimo dość trudnej sytuacji materialnej Majakowie nie narzekają. "Mąż martwi się, co będzie jutro, ale ja ufam w pomoc św. Józefa. Środki do życia znajdują się, dziękujemy Bogu za to, co mamy, a mamy wiele - mamy ciepło, dzieci uczą się dobrze, mamy co jeść i kładziemy się spokojnie spać. Stanowimy rodzinę miłującą się razem (...) - trzyma nas rodzinna więź" - kończy swoje pisemne świadectwo Zofia Majak.

- Wiem, że św. Józef jest szczególnym opiekunem rodzin. W modlitwach polecam mu całą rodzinę. Kiedy tylko mogę, uczęszczam na Msze święte i przyjmuję Eucharystię. Życie niesie ze sobą wiele pokus, musimy przezwyciężać wiele trudności, czasami jest nam ciężko, ale dziękuję Bogu i za to, bo pewnie to wszystko jest potrzebne. Kiedy spotykam się z ludźmi, którzy narzekają, mówię im, że w naszym życiu jest za mało dziękczynienia. Nie dziękujemy Bogu za to, że mamy spokojny sen, że mamy co zjeść na śniadanie, że mamy chleb i spokój - nie ma powodzi, nie ma wojen, nie musimy nigdzie uciekać. Za to wszystko powinniśmy Panu Bogu bardzo dziękować - dodaje Zofia Majak.

Modlitwa do św. Józefa

Do Ciebie, święty Józefie, uciekamy się w naszej niedoli. Przez miłość, która Cię łączyła z Niepokalaną Dziewicą Bogarodzicą i przez ojcowską Twą troskliwość, którą otaczałeś Dziecię Jezus, pokornie błagamy: wejrzyj łaskawie na dziedzictwo, które Jezus Chrystus nabył Krwią swoją, i swoim potężnym wstawiennictwem dopomóż nam w naszych potrzebach.

Opatrznościowy stróżu Bożej Rodziny, czuwaj nad wybranym potomstwem Jezusa Chrystusa. Oddal od nas, ukochany Ojcze, wszelką zarazę błędów i zepsucia. Potężny nasz wybawco, przyjdź nam łaskawie z niebiańską pomocą w Twej walce z mocami ciemności, a jak niegdyś uratowałeś Dziecię Jezus z niebezpieczeństwa, które groziło Jego życiu, tak teraz broń świętego Kościoła Bożego od wrogich zasadzek i od wszelkiej przeciwności.

Otaczaj każdego z nas nieustanną opieką, abyśmy za Twoim przykładem i Twoją pomocą wsparci, mogli żyć świątobliwie, umrzeć pobożnie i osiągnąć wieczną szczęśliwość w niebie. Amen


4/ Świadectwo Andrzeja i Anny Trzęsickich o cudzie poczęcia

4 września 2008
(Pierwszoczwartkowa modlitwa w intencji rodzin i obrony poczętego życia)

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Mam na imię Andrzej przyjechałem z zoną Anną, aby w sanktuarium św. Józefa podziękować za wszystkie łaski, którymi nas Pan obdarzył. Przyjechaliśmy z Warszawy, gdzie mieszkamy w parafii św. Józefa. Pobraliśmy się w roku 2004 i byliśmy zgodni, że chcielibyśmy mieć większą rodzinę, chcielibyśmy potomstwo. Jednak przez 2 lata czekaliśmy i niestety nie otrzymaliśmy takiej łaski, dlatego zwróciliśmy się o pomoc medyczną.

Trwało to około pół roku. Przechodziliśmy badania, wspomaganie farmakologiczne. Jednak cały czas nie było tego pozytywnego rezultatu. Potem skierowano nas do jednostki specjalistycznej, gdzie znowu przechodziliśmy badania. Zastosowano różne metody wsparcia. Co jakiś czas pojawiał się temat in vitro i im dłużej nie było rezultatów, którymi ten ośrodek mógłby się pochwalić tym natarczywiej podsuwano nam tę metodę. W memencie, gdy nie chcieliśmy zgodzić się na takie rozwiązanie byliśmy traktowani przynajmniej jako dziwne osoby, niedzisiejsze, które zwracają się o pomoc i w momencie kiedy jest ona nam przedstawiana to my ją odrzucamy. Było to bardzo obciążające psychicznie. Ciągłe próby, nadzieje i rozczarowania.

To trwało gdzieś do wiosny roku 2007. Spotkaliśmy ks. Bogumiła z Kalisza. Zaczęliśmy rozmawiać o tej naszej sprawie, o naszym pragnieniu, problemie. Wtedy ks. Bogumił powiedział: ale nie ma czym się martwić, trzeba się zwrócić do św. Józefa. Ja będę szedł na pielgrzymkę, wezmę waszą sprawę jako intencję, trzeba tylko ufać, w sierpniu będzie wszystko jasne. Wtedy Ania do ks. Bogumiła mówi: ale jak to w sierpniu, jak można takie ultimatum dawać św. Józefowi? A ks. Bogumił nie stropiony mówi: tak trzeba konkretnie ze Świętym Józefem jak do faceta, 1 sierpnia ma być i będzie.

My może nie byliśmy do końca przekonani, ale cały czas podświadomie mieliśmy to w pamięci, ponieważ planując jakieś rzeczy na następny rok, wyjazdy cały czas powtarzał się ten temat. Nie możemy wyjechać, ponieważ akurat będzie to termin porodu albo nie będzie można jechać z małym dzieckiem tak daleko.

Pewnego dnia Ania przybiegła do mnie z testem ciążowym i mówi: co widzisz? Ja tak popatrzyłem i mówię: nie wiem co widzę. Widzisz jedną czy dwie kreski? Nie wiedziałem co powiedzieć, bo z jednej strony powiem tak widzę wszystko. Tak, test pozytywny i wtedy rozbudzę nadzieję, która po raz kolejny może okazać się płonna. A jeśli powiem nie, nic tutaj nie widzę to z drugiej strony gaszę tą iskierkę nadziei, która zabłysła. Powiedziałem prawdę, że coś widzę, ale to tylko tak majaczy. Ania zrobiła test krwi i okazało się, że jest w ciąży. Ten dzień to był właśnie 1 sierpnia.

Jeszcze wspomnę tylko, że po rozmowie z ks. Bogumiłem przerwaliśmy tą kurację w instytucie, bo byliśmy zbytnio tym zmęczeni i stwierdziliśmy, że powrócimy jesienią. Ale już nie trzeba było wracać, ponieważ ciąża przeszła bezproblemowo i poród też. Chociaż w pewnej chwili personel medyczny bardzo się zdziwił, ponieważ przy oględzinach już poporodowych okazało się, że było wielkie zagrożenie krwotokiem i wtedy zbiegli się lekarze żeby patrzeć jako na ewenement, że nie było tego krwotoku. Więc jeszcze raz byliśmy pod opieką św. Józefa i w kwietniu urodził się nasz syn Michał. Chociaż wiele osób mówiło nam, że życie przewróci nam się do góry nogami, że standard życia się pogorszy to jest to cudowne dziecko i każdy dzień jest dla nas szczególny.

Święty Józefie, dzisiaj w Twoim sanktuarium chcemy Ci podziękować za Twoje wstawiennictwo, za to, że wysłuchałeś naszych modlitw, za dar poczęcia i narodzin Michałka. Chcemy Ci również dziękować za każdy dzień z Michałem, za każdą nieprzespaną noc. Prosimy wspieraj nas w naszym rodzicielstwie i prosimy naucz nas kochać miłością Bożą, taką jaką kochała się rodzina z Nazaretu. A jeśli taka wola Boża to wyproś nam łaskę rodzeństwa dla Michałka.

Anna i Andrzej Trzęsiccy


5/ Rola św. Józefa w moim życiu

Świadectwo s. Faustyny ze Wspólnoty monastycznej Rodzina św. Józefa z Francji wygłoszone podczas 38. Sympozjum Józefologicznego w Kaliszu 28 kwietnia 2007 roku

Przed wstąpieniem do wspólnoty, prawdę mówiąc niewiele znałam św. Józefa. Nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek sama od siebie do niego się modliła. Natomiast często modliłam się do Maryi i on w szczególny sposób towarzyszyła mi w życiu. Zresztą w mojej rodzinie Maryja była bardzo czczona. Mój brat mając 13 lat został w cudowny sposób uzdrowiony za wstawiennictwem Matki Bożej z Lourdes. Powikłania po nierozpoznanej w wieku czterech lat szkarlatynie spowodowały poważne uszkodzenie słuchu, lekarze nie dawali nadziei na poprawę. Codzienna Eucharystia wraz z Nowenną do Matki Bożej z Lourdes, połączonej ze smarowaniem uszu wodą z Lourdes zakończyła się cudownym uzdrowieniem.

Również i ja sama doświadczyłam podobnej łaski w wieku 15 lat po prawie 10-cio miesięcznym pobycie w szpitalu. Nie były to zresztą jedyne przypadki w mojej rodzinie. Nieco później, studiując i pracując w Krakowie związana byłam z parafią Matki Bożej z Lourdes.

Maryja była stale obecna w moim życiu, ale św. Józef? Jak to się stało, że znalazłam się w Rodzinie św. Józefa? Myślę, że to on sam mnie znalazł lub też Maryja przyprowadziła mnie do niego, bo rodzina bez ojca jest niepełna. Potrzeba, aby nasza relacja zarówno z matką, jak i z ojcem, a więc zarówno z Maryją, jak i św. Józefem, pogłębiała się każdego dnia.

Kiedy przyjechałam po raz pierwszy do Francji, by zobaczyć wspólnotę, było to „tak przez przypadek” 11 lutego, w święto Matki Bożej z Lourdes. Jakież było moje zdziwienie i radość, gdy dowiedziałam się, że poprzednie właścicielki domu, w którym mieszka nasza wspólnota, spotkały się w Lourdes w czasie objawień z siostrą Bernadetą. Następnie ufundowały figurkę Matki Bożej, która znajduje się Grocie Masabielskiej. Jej makieta była zrobiona w ich domu, który później zapisały siostrom szarytkom z Never. Te z kolei 12 lat temu odsprzedały go naszej wspólnocie. Tak więc to Maryja przyjęła mnie do wspólnoty, bo św. Józefa, tego, który był głową Rodziny jeszcze nie znałam i niewiele o nim wiedziałam. A jak przychodzi się do jakieś rodziny i wychodzi nam naprzeciw ktoś, kogo dobrze znamy, to czujemy się raźniej.

Pierwsze lata we wspólnocie były dla mnie poznawaniem św. Józefa, jego roli w życiu Jezusa, roli, jaką spełnia w życiu Kościoła i roli, jaką może i pragnie spełnić w życiu każdego z nas. Najpierw było to poznawanie takie trochę intelektualne poprzez kasety, konferencje, lekturę. Codzienne wizyty w kaplicy św. Józefa na wzgórzu koło klasztoru i chwile osobistej modlitwy w tym właśnie miejscu sprawiły jednak, że z czasem zaczęła nawiązywać się między nami pewna relacja. Pamiętam, jak któregoś dnia ze wzruszeniem uświadomiłam sobie, że jestem jego córką. I to nie tylko dlatego, że przynależę do wspólnoty, która określa się jako jego rodzina, ale kryło się za tym coś więcej.

Kilka lat temu, 19 marca uderzyły mnie słowa św. Teresy z Avila, która powiedziała, że gdy prosiła o coś św. Józefa w dzień jego święta, to nigdy jej nie odmówił. Postaanowiłam sprawdzić czy to prawda. I poprosiłam w ten dzień o 2 rzeczy, które były łatwe do sprawdzenia – o następne powołanie z Polski, bo od kilku lat ciągle byłam jedyną Polką. Druga prośba dotyczyła mojej rodziny. Obie te prośby zostały wysłuchane. 4 marca następnego roku (a więc przed świętem św. Józefa) kolejna Polka została przyjęta do postulatu. Zachęcona tym wydarzeniem, 19 marca poprosiłam o kolejną rzecz. Dwie godziny później na moim biurku leżało to, co prosiłam. Odpowiedź św. Józefa była bardzo szybka.

Były to prośby ważne, ale nie dotyczyły one mnie bezpośrednio. Następnego roku ośmieliłam się poprosić św. Józefa o coś bardzo osobistego. I tak św. Józef stał się moim przewodnikiem duchowym. W sposób bardzo dyskretny, ale i bardzo konkretny zaczął wprowadzać mnie w tajniki życia wewnętrznego. Były to lekcje bardzo ważne dla mnie. Charakterystycznym było to, że robił to w taki sposób, że nie zawsze od razu uświadamiałam sobie, komu zawdzięczam pomoc. Dopiero po głębszym zastanowieniu się i przeanalizowaniu faktów odkrywałam jego prowadzenie. Doświadczałam tego zwłaszcza mieszkając w ostatnim czasie w Mont-Rouge na południu Francji. Jest to miejsce, które od 40 lat w szczególny sposób jest poświęcone św. Józefowi.

Tam też moja relacja ze św. Józefem nabrała innego kolorytu. Duży ośrodek, otoczony winnicami sprzyja kontemplacji. Dotychczas wydawało mi się, że moje powołanie jest bardziej apostolskie. A pobyt w Mont-Rouge pozwolił mi odkryć i bardziej docenić wymiar kontemplacyjny naszej wspólnoty. Tam też odkrywałam św. Józefa przede wszystkim jako tego, który zanurzony był w słowie Bożym, i który uczy nas jak przemieniać naszą codzienną pracę w Opus Dei, w dzieło Boże. Pobyt w tym miejscu pomógł mi inaczej spojrzeć na moje własne powołanie, moją drogę. Zrozumiałam jak ważne są zwykły uśmiech, serdeczny gest, dyskretne towarzyszeniem ludziom.

Śmieję się, że na pożegnanie, przed wyjazdem z Mont Rouge otrzymałam od św. Józefa mały prezent. Znalazłam na biurku książeczkę św. Alfonsa de Liguori zatytułowana „Wola Boża”. Nikt nie wiedział skąd ona się tam wzięła, kto ją tam położył, a dla mnie stała się ona programem dla mojego życia zakonnego. Przekonana jestem o tym, że był to drogowskaz, dany mi przez św. Józefa przed wyjazdem z tego miejsca, które jest jakby kolebką dla naszej wspólnoty.

Chciałabym jeszcze wspomnieć o jednym wydarzeniu. W pewnym momencie jakbym na nowo odkryła również Maryję. Dokonało się to dzięki „Traktatowi o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny” Grignon de Montford. Książkę te znałam wcześniej, ale tym razem przemówiła ona do mnie w zupełnie inny, nowy sposób. Przekonana jestem, że tym razem to św. Józef skierował mnie w stronę Maryi. Było w tym coś takiego bardzo dziwnego. Czułam się jak dziecko ujęte za ręce przez Maryję i św. Józefa, którzy zapraszali mnie do tego, by podobnie jak Jezus, pozwolić się im prowadzić do Nazaretu, by tam być im poddanym i by tam wzrastać w mądrości, latach i w łasce u Boga i u ludzi.” (Łk 2,5). Pragnę podziękować Bogu za tę nową rodzinę, która mi ofiarował.


6/ Świadectwo z V pielgrzymki Domowego Kościoła do Sanktuarium św. Józefa w Kaliszu

Agata Jankowiak

Ponieważ do Kalisza przyjechaliśmy całą rodziną już w piątek wieczorem (to z racji spotkania CDJ i konieczności obecności na nim mojego męża), droga do pokonania w sobotę była niedługa. A jednak nieznajomość miasta sprawiła, że kiedy wchodziłam z dziećmi do sanktuarium św. Józefa, trwały już powitania. Stanęliśmy u wejścia - pierwsze wrażenie - ile ludzi! Na pierwszy rzut oka nikogo znajomego nie widać. Ale przecież wiem że są, a w ogóle to tu są sami swoi! Dziewczyny ciągną mnie za rękaw - „Mamo nie będziemy tu tak stać, idziemy dalej”. Więc odruchowo skręcamy w prawo i idziemy do przodu boczną nawą. Potem zorientowałam się, że wybrałam doskonale - trafiliśmy przed cudowny obraz świętej Rodziny. Po drodze widzimy ks. Tomasza, moderatora DK z Łodzi, wymieniamy uśmiechy, choć zastanawiam się czy mnie poznał... Marcinek, nasz dziarski prawie czterolatek ładuje mi się na ręce - wiadomo w takim tłumie u mamy najbezpieczniej. W ułamku sekundy przelatuje mi przez głowę myśl jak ja z nim rękach wytrzymam i jeszcze z dziewczynkami, które pewnie zaraz zaczną pytać kiedy to się skończy i wzdychać, że nogi bolą. W co ja się tak pochopnie władowałam...

Wreszcie nie da się iść dalej. Stajemy i zaraz z rozstawionego krzesełka wstaje pan w jasnej kurtce. Spoglądamy na siebie - i wybuch radości pomieszanej z niedowierzaniem - to Gerard, a z tyłu siedzi Iwonka z dziećmi! Wybieramy się razem na oazę latem i umówiliśmy się w Kaliszu, aby m. in. porozmawiać o rozmaitych szczegółach. Kto by pomyślał, że znajdziemy się bez żadnego wysiłku! Wraz z moim słodkim ciężarem siadam na foteliku (wysłużone płótno prawie natychmiast rozdziera się). Widzę, że ktoś podsuwa naszej Uli niziutkie składane krzesełko. Ta dbałość o to, by nikt nie musiał stać cały czas, obojętnie czy mały czy duży, jest jednym z elementów charakterystycznych tej pielgrzymki. Tam gdzie nie ma dosyć krzeseł czy foteli (plastikowe, takie jak w ogrodzie, są na wyposażeniu sanktuarium), co jakiś czas siedzący zamieniają się ze stojącymi obok.

Już usadowieni możemy (hm, ja na pewno, nie wiem jak dzieci podekscytowane spotkaniem koleżanki) skupić się na słowach powitania. Gospodarze z diecezji kaliskiej, potem para krajowa, kilka słów od owacyjnie witanej siostry Jadwigi, pełne ciepła i radości przywitanie kustosza sanktuarium: „Czujcie się tu jak w siebie w domu” - jak miło to usłyszeć.

Głos zabiera ks. Jan Mikulski, moderator krajowy DK Od powitania przechodzi płynnie do konferencji. Mówi o nas, o ludziach identyfikujących się ze znakiem Światło-Życie. Przypomina nam, gdzie mamy szukać tego Światła, za którym chcemy iść. Przypomina nasze - tak dobrze przecież znane - zobowiązania, prosi by starać się słuchać Boga w modlitwie, w słowach współmałżonka, w systematycznie czytanym Piśmie Świętym, w Eucharystii, w naszych dzieciach (nawet rozgrymaszonych), we wszystkich wydarzeniach naszego życia. Bóg mówi do nas - my mamy „trzymać się oburącz Słowa Bożego i dać Bogu szansę, by to Słowo zaowocowało”. Kończy ks. Jan życzeniami, byśmy „uwierzyli, że jeśli zapragniemy pójść za Światłem Bożym, to jest niemożliwe żeby nas Bóg nie wyposażył w to wszystko, co jest potrzebne byśmy to wypełnili”, życzeniami radości, że możemy iść za Światłem.

Marcin zasypia kołysany łagodnym głosem ks. Jana, przesiadam się więc na wygodny plastikowy fotel i otulam go kurtką. Po konferencji rozpoczyna się godzina rozważania miłosierdzia Bożego, oparta na zapisach św. Faustyny. Starannie przygotowany montaż słów i muzyki jest jednak nieco za długi i chwilami trudno mi się na nim skupić - a co dopiero dzieciom, dobrze że Mały śpi. Dziewczynki na zmianę przysiadają na tym kawałku moich kolan, który wystaje spod Marcinka, oglądają bogato zdobione ściany kościoła, wymieniają uśmiechy z Alą Gerardów, która też w końcu zasypia znużona.

Przede mną obraz Świętej Rodziny. Faktycznie wygląda nietypowo - ot Maryja i Józef wyszli sobie z małym Jezusem na spacer. Od czerwonego tła bardziej przekonujący byłby pewnie ładny widok okolic Nazaretu... Jest czas na powierzenie św. Józefowi różnych spraw. Kończymy rozważania odmówieniem koronki do miłosierdzia Bożego - z pewną ulgą widzę, że dziewczynki włączają się w modlitwę.

Potem - z racji szczupłości zaplecza gospodarczego - dzielimy się wszyscy na dwie grupy - jedna idzie do sanktuarium Jezusa Miłosiernego, a druga ma czas na posiłek, po godzinie ma nastąpić zmiana. Wypakowuję jedzenie z samochodu i docieramy w końcu do jednej z sal - właściwie na korytarz, bo sala jest wypełniona po brzegi. Ale jest gorąca herbata i jest ciepło, do tego humory dopisują. Dzieci skaczą z radości, że mogą skakać... Kolejne radosne spotkanie - kilka małżeństw z naszej diecezji wraz z parą diecezjalną. Rozkładamy obóz na korytarzu, jemy, rozmawiamy. Tylko Szymon Gerardów niewzruszenie siada z książką i ginie dla świata. Rozgrzani na ciele i duchu wychodzimy, gdy docierają pierwsze osoby z drugiej grupy. Doceniam ciepłą herbatę, gdy stwierdzam, że wcale nie jest tak zimno na dworze jak mi się wcześniej wydawało (co nie znaczy, że jest ciepło). Kolejne rozmowy, spotkania. Zatrzymujemy się przy stoliku, przy którym sprzedawana jest płyta nagrana przez diakonię muzyczną DK ze Szczecina. Dzieci uszczęśliwione, że mogą posłuchać płyty przez słuchawki, za nimi ustawia się Gerard, potem ja. Kupuję.

Idziemy przed siebie, rezygnując ze zwiedzania kolejnego sanktuarium na rzecz spaceru i dania dzieciom czasu na poszalenie. I dobrze - dziewczynki muszą się odnaleźć po tak długim czasie niewidzenia się. Ruszamy „w miasto” i gadamy, gadamy... Wracamy do kościoła na przygotowanie do Eucharystii. Iwonka zdobywa miejsca dla całej naszej gromadki. Po usadzeniu dzieci wychodzę jeszcze na chwilę poszukać Krzysia, który już powinien dotrzeć wraz z całą CDJ. Instynkt mnie nie zawiódł - niemal natychmiast się znajdujemy. Jak to dobrze, że już całą rodziną będziemy uczestniczyć w Eucharystii. Na razie trwa ćwiczenie śpiewów. Dzieciom rozbłyskują oczy, gdy prowadzący intonują najpierw piosenkę roku BBłogosławione serca (nawet Marcin gromko włącza się w refren), a potem Oto są baranki młode i Psalm 148. Śpiewy dobrane jakby specjalnie pod kątem naszej rodziny. Są slajdy z tekstami, więc cały kościół może śpiewać.

Wreszcie wchodzi procesja wejścia. Szkoda, że nie widzimy z naszego miejsca ołtarza. Eucharystii przewodniczy ks. biskup Stanisław Napierała, ordynariusz kaliski, obok niego ks. Roman Litwińczuk, moderator generalny, ks. Jan Mikulski, moderator krajowy DK, o. Jan Rajlich, moderator krajowy z Czech, ks. Jacek Herma z Carlsbergu, ks. Piotr Kulbacki, moderator KWC i wielu innych księży moderatorów - nie umiem wymienić ich wszystkich. Widać, że ksiądz biskup naprawdę cieszy się naszym spotkaniem, szczególnie ciepło wita siostrę Jadwigę. Jest pod wrażeniem naszego śpiewu - a faktycznie jest czym się zachwycać. Po Mszy św. ks. biskup Stanisław odnawia akt oddania rodzin św. Józefowi. Śpiewamy Apel Jasnogórski. Uroczyste błogosławieństwo, serdeczne zaproszenie na następny rok i czas jechać do domu.

Jeszcze ostatnie pożegnania, uściski. „Do zobaczenia” „Jedźcie z Bogiem”, „Zadzwonimy”. Z dumą pokazuję Krzysiowi, jak ładnie udało mi się zaparkować. Ładujemy zmarznięte dzieciaki do samochodu i ruszamy w drogę. Oczywiście dzieci zaraz wołają, że są głodne, więc wyciągam przechowane zapasy.

Droga dobra, dość pusto. Opowiadamy sobie cały dzień. Błyskawicznie dojeżdżamy do Gołuchowa, dziwię się, że droga mija tak szybko. W pewnym momencie orientujemy się, że coś pada z nieba. Po paru kilometrach to coś zmienia się w regularna śnieżycę, a po bokach drogi wyrasta krajobraz zgoła bożonarodzeniowy. Ze współczuciem myślimy tych, którzy wyruszyli z Kalisza w o wiele dłuższą trasę. Gdy przejeżdżamy Wartę, z poboczy zaczyna znikać śnieg - w Poznaniu ulice są prawie suche i śnieżyca wydaje się nierealnym wspomnieniem. Do domu docieramy po północy. Dziękujemy Panu Bogu za cały dzień i szczęśliwy powrót, dzieci sprawnie kładą się do łóżek i niemal natychmiast zasypiają.

My już wiemy, że chcemy jechać do Kalisza za rok i namówić na ten wyjazd jak najwięcej par z DK z naszej parafii. A dzieci? Odpowiedzi na pytanie zadane w niedzielę przy śniadaniu nie są tak jednoznaczne. I prawdę mówiąc nie dziwię się im, raczej jestem dumna, że wytrzymały bez szczególnego marudzenia. Ostatecznie uzyskujemy odpowiedź pozytywną - może uda się w przyszłości uwzględnić w programie pielgrzymki obecność dzieci? No bo jak mają to być rodziny... Do zobaczenia za rok!


7/ Doczekali ostatniego dnia nowenny

(Świadectwo ze strony www.kosciol.wiara.pl, z działu Na pielgrzymim szlaku, Grudzień 2002)

Mira Fiutak

Wydarzyło się to parę lat temu. Pewna siostra zakonna martwiła się o pieniądze na wyjazd do Ziemi Świętej. O pomoc prosiła św. Józefa. Jednego wieczoru do drzwi ich domu zapukał mężczyzna z prośbą o modlitwę. Wychodząc, zostawił małe zawiniątko, a w nim tyle pieniędzy, ile potrzebowała siostra. Zakonnice wybiegły szybko, a on jakby się rozpłynął.

Fakt - konstatują do dziś siostry - był mglisty wieczór, ale czy to możliwe? I wierzą, że to św. Józef "przekroczył" granice wszechczasów i pomógł jednej z nich wyjechać do ziemi Jezusa.

- Zaraz opowiem, jak tu św. Józef działa - ks. Ryszard Zieliński wbiega po schodach probostwa bazyliki Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Kaliszu. Pracuje tu od 6 lat. Ze starej świątyni, wybudowanej w 1353 r. z fundacji abpa gnieźnieńskiego Jarosława Bogorii Skotnickiego, podniesionej w 1359 r. do godności kolegiaty, ocalało jedynie prezbiterium, zakrystia i ołtarze. Reszta zawaliła się pod koniec XVIII w. Kilka lat później, w 1790 r., odbudowano ją. Dzisiaj więc, zamiast pierwotnego gotyckiego, podziwiamy jej późnobarokowy styl.

Bazylika należy do najstarszych na świecie miejsc kultu św. Józefa. Posiada jedyny w Polsce obraz tego Świętego koronowany przez Papieża. Zresztą dwukrotnie, bo po kradzieży sukienek i koron w październiku 1983 r., dwa lata później obraz był rekoronowany.

Przed kaplicą Świętej Rodziny codziennie klęczą ludzie. Ubiegły rok był wyjątkowy, natłok pielgrzymów i turystów był ogromny. W księdze wystawionej w sanktuarium od marca do grudnia pojawiło się 50 tysięcy wpisów. Przyjeżdżają tu wszyscy.

- Od osób na wysokich stanowiskach po prostych ludzi - ks. Ryszard Zieliński często oprowadza ich po sanktuarium. - Św. Józef to patron Kościoła powszechnego. Cichy święty, nie wypowiedział w Ewangelii ani jednego słowa, a dzisiaj też działa po cichu. Szkoda, że tak niewielu wybiera sobie jego imię przy bierzmowaniu, bo to jest patron na dzisiejsze czasy.

Obraz

Najpierw prowadzi grupę do umieszczonej na zewnętrznej ścianie bazyliki wielkiej repliki obrazu Świętej Rodziny. Tej, która wznosiła się nad ołtarzem, kiedy Jan Paweł II odwiedził Kalisz w 1997 r.

- Tutaj zaczynam opowiadać historię św. Józefa - mówi ks. Zieliński.

Za plecami mamy jedyną zachowaną do dziś basztę "Dorotka" z XIV w., która wchodziła w skład fortyfikacji miejskich.

Czczony w Kaliszu obraz przedstawia powrót z Jerozolimy do Nazaretu.

- Zawiera głęboką myśl teologiczną - mówi ks. Artur Kasprzak. - W wymiarze wertykalnym mamy postaci Boga Ojca, Ducha Świętego i Syna Bożego, w wymiarze horyzontalnym - Jezusa, Maryję i Józefa. Na obrazie Józef ma twarz Boga Ojca, bo to w jego osobie wyraża się ojcostwo Boże.

- Istnieją różnice zdań na temat tego, kto na nim prowadzi rodzinę - wtrąca ks. Zieliński. - Jezus czy Józef? Ja skłaniałbym się do tego, że to właśnie Józef, bo on pierwszy stawia stopę, trzymając Jezusa za rękę. Historia obrazu zaczyna się około 1670 r., kiedy mieszkaniec wsi Szulec modlił się o zdrowie. Wtedy we śnie zobaczył obraz przedstawiający Świętą Rodzinę. I usłyszał, że jeśli taki powstanie, on odzyska zdrowie. Sto lat później abp Gabriel Jan Junosza Podoski uznał obraz za cudowny.

Dolna zakrystia powstała przed przyjazdem Jana Pawła II. Stoi w niej tron papieski z jasnego drewna, obity białą skórą. Ks. Zieliński rozsuwa wielkie szafy w mnóstwem ornatów dla księży. Ten z wyszytym obrazem Świętej Rodziny - zawsze dla głównego celebransa. Obok nich fioletowe peleryny z aksamitnymi kołnierzami członków Bractwa św. Józefa, które liczy około 40 mężczyzn. W rogu potężne drzwi sejfu - w nim najcenniejsze zabytki - kielich Kazimierza Wielkiego z 1363 r. i romańska patena z ok. 1193 r., darowana przez Mieszka III.

Pielgrzymi

Do Kalisza przyjeżdżają pielgrzymki pokutne. Wtedy całą noc modlą się w bazylice. Odbywają się ogólnopolskie pielgrzymki Kościoła Domowego. Raz do roku z Sokolnik około 300 dzieci idzie pieszo do św. Józefa Kaliskiego. I jeszcze piesza pielgrzymka na Jasną Górę - tutaj nazywana pielgrzymką od Józefa do Maryi i od Maryi do Józefa. W tym roku wyruszy po raz 364. Ks. prał. Lucjan Andrzejczak, kustosz sanktuarium, mówi, że światło z wież tych dwu sanktuariów ogarnia cały kraj.

Na pół godziny, na godzinę, przejeżdżając przez Kalisz, "wpadają" do św. Józefa niektórzy biskupi.

1 maja spotykają się tu ludzie pracy, zazwyczaj przyjeżdżają przedstawiciele rządu, parlamentu, był prezydent Wałęsa. Wtedy podczas Eucharystii wraz z darami składane są przed ołtarzem trzy kosze wypełnione bochenkami. Po Mszy wszyscy obecni dzielą się tym chlebem, łamiąc po kawałku. 19 marca, na św. Józefa, przyjeżdża wielu pielgrzymów z całego kraju i z zagranicy. Od ponad 50 lat 29 kwietnia spotykają się w Kaliszu księża, którzy przeżyli obóz koncentracyjny w Dachau.

Dachau

Kilkudziesięciu ocalałych wspomina tu tych, którzy nie wrócili. Ich nazwiska - wszystkich, którzy byli w Dachau - wypisane są na pięciu marmurowych tablicach w podziemiach bazyliki. W 1970 r. powstała tam kaplica Męczeństwa i Wdzięczności. Wśród ocalonych byli bp Ignacy Jeż i bp Kazimierz Majdański, to oni zazwyczaj przewodniczą Eucharystii. A później wszyscy księża schodzą do kaplicy, ostrożnie stawiając stopy na stromych schodach. Wtedy wraca dzień 29 kwietnia 1945 r. - data ułożona z kolorowych szybek w witrażu kaplicy. Wyzwolenie obozu. I to, co działo się wcześniej. Bicie, poniżanie - szczególnie w soboty i dni poświęcone Maryi.

- Pomyśleliśmy wtedy - wspominają księża - obok Maryi jest przecież Józef.

I rozpoczęli nowennę do Świętego. W ostatnim dniu, kiedy wydany był już rozkaz zgładzenia obozu, na jego teren wkroczyła VII armia wojsk amerykańskich. Wchodząc, Amerykanie nie zdawali sobie sprawy, że wojsk niemieckich jest sześciokrotnie więcej. Niemcy, wobec rychłej kapitulacji i wielkiego zaskoczenia, nie bronili się. Wtedy księża postanowili każdego roku pielgrzymować tego dnia do św. Józefa, do Kalisza. Kiedy spotkali się tu po raz 25., razem z nimi modlili się kardynałowie Wyszyński i Wojtyła. Zdjęcia z tego niezwykłego spotkania przechowuje kustosz sanktuarium. Razem z pamiątkami, które przekazali byli więźniowie Dachau. Pasiaki - z naszytym czerwonym trójkącikiem oznaczone literą „P” - dzisiaj leżą równo poskładane w oszklonej gablocie. Czapka, metalowy garnuszek, wraz z innymi obozowymi drobiazgami. Drewniana monstrancja, którą można rozłożyć na mniejsze części, aby łatwiej było ukryć przed Niemcami. Wtedy zamiast cieniutkiego opłatka, księża wkładali do niej kawałek chleba. Obozowa patena umieszczona jest dziś nad cudownym obrazem w kaplicy Świętej Rodziny. Zaś w kaplicy w Dachau przytwierdzona do ściany została tablica, którą polscy księża zawieźli na miejsce, gdzie zastało ich wyzwolenie.

Dzisiaj

Przez obóz w Dachau przeszło 1777 kapłanów, 858 z nich nie doczekało ostatniego dnia nowenny do św. Józefa. Zginęli męczeńską śmiercią, jak zwykło się pisać na pamiątkowych tablicach. Każde nazwisko oznaczone krzyżykiem to odrębna obozowa historia. Jak ta, księdza, który - zanim zrobiono mu śmiertelny zastrzyk - prosił obozowego kolegę: „Jeśli przeżyjesz, módl się, żebym był zbawiony”. Odtąd ten, ilekroć w bazylice kaliskiej schodzi do dolnej kaplicy, myśli o księdzu, który pół wieku temu przed nim wypowiedział ostatnią prośbę. Za niego się modli, patrząc na umieszczony w ołtarzu krzyż. I na powtarzający się motyw kolczastych drutów.

Naprzeciw bazyliki, za pomnikiem Jana Pawła II, na ścianie budynku obok Apteki im. A. Schweitzera, umieszczona została tablica pamiątkowa. Tam, gdzie w czasie wojny Niemcy rozstrzelali ks. Pawłowskiego. Pokazowo, żeby zastraszyć mieszkańców Kalisza. Przywieźli go właśnie tutaj, prowadzili od kościoła garnizonowego ulicą Kolegialną i na oczach wszystkich ustawili pod ścianą. Ks. Ryszard Zieliński znał tę historię z informacji na tablicy i opowiadań. Niedawno jeden z mieszkańców domu opieki, do którego chodzą księża, dał mu zdjęcie. Zrobił je pół wieku temu, kiedy Niemcy prowadzili ks. Pawłowskiego na rozstrzelanie.

Historie ludzi związane z tym miejscem, znane powszechnie, jak ta zapisana nazwiskami księży z Dachau. Poznane tylko przez niewielu, jak te umieszczone w księdze cudów, którą zaczął pisać ks. prał. Stanisław Kłosowski w XVIII w. I te współczesne - siostry, która nie miała pieniędzy na wyjazd do Jerozolimy, mężczyzny, który dostał najpierw mieszkanie, a później nagrodę - dokładnie tyle pieniędzy, ile potrzebował na jego wykupienie. Chorego na serce, który ma dwa rozpoznania lekarskie - jedno o przebytych dwóch zawałach, drugie - wykluczające je. Historie, o których kiedyś dowiedział się od nich św. Józef.


8/ Świadectwo z pielgrzymki Domowego Kościoła do Sanktuarium Św. Józefa w Kaliszu Teresy i Ryszarda Janowiczów - 05.04.2008 r

Już na długo przed coroczną pielgrzymką do Kalisza marzyliśmy by z Chełma wyruszył autokar pełen pielgrzymów. W poprzednich latach dojeżdżaliśmy samochodami do Lublina i tam przesiadaliśmy się do autokarów. Nic dziwnego, do Kalisza jeździło na ogół niewielkie grono chełmian. Teraz jednak motywacja do liczniejszego udziału była wielka. Świętujemy bowiem okrągłe dziesięć lat istnienia Domowego Kościoła w Chełmie. Zaczęliśmy to świętowanie jeszcze w listopadzie ubiegłego roku spotkaniem i konferencją z udziałem Eli Ogrodnik - uczestniczki pierwszego kręgu Domowego Kościoła prowadzonego przez ks. F. Blachnickiego. Kulminacją mają być uroczystości w parafii p.w. Świętego Ducha - kolebce chełmskiego ruchu, planowane na koniec maja. Pielgrzymka do Patrona i Opiekuna Rodzin miała być uczczeniem naszego jubileuszu i podziękowaniem za opiekę.

Autokar zamówiliśmy już w lutym. Na wszelki wypadek duży, na pięćdziesiąt miejsc. Kilkunastu chętnych do wyjazdu zgłosiło się szybko, a potem długo nic... Nie napawało to optymizmem, więc Tereska zaproponowała codzienną modlitwę, oczywiście do Świętego Jozefa, no bo do kogoż by? Opiekun Maryi pomógł nam już w nie jednej sprawie. Tym razem też nie zawiódł. Im bliżej było terminu wyjazdu, tym nasze obawy wzrastały, modlitwa była gorliwsza, no to i pielgrzymów przybywało. Czyli normalnie, jak to w bosko-ludzkich sprawach bywa. Oczywiście, tuż przed wyjazdem kilku osobom różne sprawy losowe uniemożliwiły udział w pielgrzymce. Sytuację uratowała 13 osobowa grupa pielgrzymów z Lublina. Dzięki nim autokar można było uznać za wypełniony a i widmo finansowego krachu oddalone. Nie na próżno liczyliśmy, że święty Jozef zatroszczy się by nasza pielgrzymka doszła do skutku. Naprawdę tak z Tereską czuliśmy.

Mając świadomość takiej opieki byliśmy też ufni co do duchowych owoców pielgrzymki. Każdy z uczestników wiózł całe brzemię spraw do przedłożenia świętemu Józefowi, nie tylko własnych. Jeszcze w podróży docierały do nas telefony od bliskich osób z prośbami o modlitwę. W trakcie podróży był czas i na modlitwę, i na śpiew, i na rozmowę z bliźnim, no i oczywiście na osobiste rozważanie lub odpoczynek. Ksiądz Paweł Jędrzejewski wygłosił piękną konferencję na temat Drogi Światła, którą mięliśmy w Kaliszu przeżyć.

Do sanktuarium dojechaliśmy na krótko przed zawiązaniem wspólnoty. W komunikatach usłyszeliśmy, że siostra Jadwiga Skudro nie przyjechała ze względu na słabe zdrowie. Najpierw smutek, bo jakoś trudno sobie wyobrazić takie spotkanie Domowego Kościoła bez siostry Jadwigi. Ale za chwilę wysłuchaliśmy listu siostry, pełnego ciepła. No i pomysł, że wszyscy piszemy list do siostry. Wspaniale! Przecież można być tak blisko pomimo odległości.

Później, podczas konferencji zadumałem się nad myślą o ogromnej wierze Abrahama. Takiej do końca. Wyruszył do nowej krainy w sędziwym wieku, kiedy inni myślą raczej o umieraniu. Otrzymał syna bo wierzył, chciał złożyć go w ofierze bo wierzył. Czy ja potrafię wierzyć wbrew nadziei? Ta właśnie myśl zdominowała moje pielgrzymkowe przeżycia. Nie opierać ufności na ludzkich kalkulacjach. Czy długo będę o tym pamiętał? Czy potrafię tak pomyśleć gdy będzie trudno? Zbieram te myśli do pielgrzymkowego worka.

Za chwilę rozpoczyna się Droga Światła, nowe przeżycia - Jezus po zmartwychwstaniu spotyka się z apostołami. Swoje słabości usprawiedliwiam ich rozterkami i wątpliwościami. I pytanie: czy potrafię otwierać się na działanie Ducha Świętego by stać się uczniem a nie tylko obserwatorem zauroczonym słowami i czynami Jezusa? Wielkie wrażenie wywiera ilość pielgrzymów. Gdy wyszliśmy z kościoła widać jak nas jest dużo. Robię kilka zdjęć. Pstrykam także ślicznego kucyka skubiącego trawę w parku. Na imię ma Lusiek. Na spotkania z ludźmi liczyłem, spotkanie z koniem też okazuje się sympatyczne. To przelotne spotkanie z pogodnym Luśkiem otworzyło mnie na piękno świata. Cieszę się z parku, roślin śpieszących do wiosny, rozśpiewanych ptaków. Tego nastroju nie psuje nawet „zagrożenie” ze strony licznych wron kraczących wysoko na drzewach. Myślę sobie, że nie zawsze potrafię być wdzięczny Bogu za świat.

Czas wolny spędzamy z Tereską przed obrazem Świętego Józefa. Mamy wiele spraw i wiele dziękczynienia. Półtorej godziny mija bardzo szybko. Podczas mszy świętej czuję jakąś wielką jedność kilku tysięcy ściśniętych ludzi. Chyba inni myślą podobnie. Wszyscy śpiewają całym sercem, bazylika chyba się trzęsie od tego chóru. Widzę, że mimo ciasnoty i niewygody ludzie starają się sobie nawzajem pomagać. Warto doświadczyć takiej wspólnoty nie tylko duchem ale i niewygodą. Podczas mszy w darach zaniesiono odlany ze złota znak Domowego Kościoła - wotum dziękczynne za 10 lat opieki świętego Józefa nad naszym ruchem. Przed rozpoczęciem mszy próbowałem to wotum sfotografować. W ścisku i w ruchu trudno taki błyszczący przedmiot sfotografować ale jakaś pamiątka jest. Na zakończenie mszy odmawiamy akt oddania Domowego Kościoła w opiekę świętemu Józefowi. Razem z Tereską odbieramy to także osobiście jako uwieńczenie naszych dotychczasowych modlitw.

W drodze powrotnej spodziewaliśmy się utrudzonej ciszy, no i może chrapania. Tymczasem autokar chyba do północy rozbrzmiewa pieśniami. W słowach nie da się lepiej opisać stanu ducha naszych pielgrzymów. To rozśpiewanie mówi wszystko! Już w domu, po krótkim odpoczynku doświadczamy pierwszych owoców pielgrzymki do św. Józefa. Otóż dzwoni Leszek z prośbą o dostarczenie rozważań do Drogi Światła (mówiliśmy bowiem, że takie nabożeństwo jest w naszej parafii odprawiane) bo oni już postanowili jako Domowy Kościół poprowadzić ją w swojej parafii.

W czerwcu posługę pary rejonowej przejmie od nas inne małżeństwo, które także zawierzyliśmy św. Józefowi, ale trwa w nas nadzieja, że także w przyszłym roku pojedzie z Chełma do Kalisza autokar wypełniony pielgrzymami.


9/ Święty Józef mi pomógł

Wdzięczna mama

Prowadzę pielgrzymki do różnych miejsc. Jadąc do Lichenia zawsze wstępujemy, aby modlić się u św. Józefa w Kaliszu. W 2000 roku dałam na Mszę św. w intencji syna i jego rodziny oraz w intencji córki Marty, która ma czworo dzieci. Mieszkała ona czternaście lat w domu z rodzicami i rodzeństwem. Prosiłam św. Józefa o wstawiennictwo, aby mogła otrzymać jakieś mieszkanie.

Św. Józef wyprosił łaskę mieszkania dla córki. Niedługo dowiedzieliśmy się o mieszkaniu, którego właścicielka była w Stanach, a córka jej miała pełnomocnictwo i mogła to mieszkanie sprzedać. Właścicielka zadzwoniła do mojej córki i do nas, że możemy spłacić w ratach. Nawet bym sobie lepiej nie wymarzyła. Są szczęśliwi i my również. Gorąco dziękuję wstawiennictwu św. Józefa za otrzymaną łaskę.


10/ Uratowane małżeństwo

Elżbieta ze Słupska

W 1997 roku mąż założył sprawę rozwodową. Wtedy na spotkaniu Apostolstwa Modlitwy jedna z pań dała mi obrazek św. Józefa „Telegramem do Świętego Józefa”. Zaczęłam odmawiać nowennę w nagłej sprawie prosząc św. Józefa o pomoc. Pomoc przyszła. Byłam pewna, że św. Józef i Matka Najświętsza nie dopuści, aby szatan zniszczył moje katolickie małżeństwo. Modlili się za mojego męża wszyscy członkowie Apostolstwa Modlitwy. Ja pomodliłam się również do Ducha Świętego i usiadłam z mężem do rozmowy. Zwyciężył Bóg i Jego miłość. Wszystko skończyło się pomyślnie. Mąż wycofał pozew o rozwód, pojednaliśmy się w Wigilię i na kolejną rozmowę poszliśmy już pojednani. Mąż się wyspowiadał, uczestniczyliśmy w Misjach Świętych. Dziękując Bogu za błogosławieństwo i wszelkie dobro, pragnę złożyć to świadectwo dotyczące wstawiennictwa św. Józefa.


11/ Córka wreszcie ma pracę...

Jadwiga z Zawiercia

Dziękuję za wszystkie otrzymane łaski, a w szczególności za otrzymaną pracę przez córkę Ewę. 5 kwietnia uczestniczyłam w pielgrzymce do św. Józefa do Kalisza, a 6 kwietnia 2003 roku córka otrzymała adres i telefon do firmy, gdzie do dziś pracuje w swoim zawodzie i u uczciwych pracodawców. Bardzo dziękuję za łaski otrzymane przez wstawiennictwo św. Józefa.


12/ Uratowana z choroby

Janina z Łęk Dużych

W szczególny sposób chcę podziękować św. Józefowi za otrzymane łaski uzdrowienia mnie z choroby, która zagrażała śmiercią. Kiedy leżałam w szpitalu groziły mi trzy operacje, ale ja nie ustawałam w modlitwie do św. Józefa i prosiłam o powrót do zdrowia. Dzięki Bogu Najwyższemu i św. Józefowi nie miałam żadnej operacji i czuję się dość dobrze. Prawie od dziecka modliłam się do św. Józefa.


13/ Znalazłam pracę

Maria z Legnicy

Chciałam złożyć świadectwo otrzymania łask przez wstawiennictwo św. Józefa. Dokładnie w miesiąc po zakończonej Nowennie do św. Józefa, w której polecałam prośbę o pomoc w znalezieniu pracy, po dość dziwnym zbiegu okoliczności, zapytano mnie czy mogłabym podjąć pracę jako księgowa, czyli zgodnie z wykształceniem i zamiłowaniem, co ciekawe w Caritas, o czym marzyłam od lat. Stała się cała seria cudów. Blisko trzy lata byłam bez pracy, bez środków do życia. Nagle też obiecano mi pracę we Włoszech, przed czym bardzo się broniłam. Mam prawie 50 lat i nie chcę „za chlebem” na starość wyjeżdżać za granicę. Wszystko wskazuje na to, że pomimo moich braków św. Józef okazał się szczodry. Na koniec chciałam powiedzieć bezrobotnym, że ten czas jest czasem danym przez Pana Boga, aby więcej czasu poświęcić na modlitwę oraz uczestniczyć każdego dnia we Mszy św. i zaufać wbrew wszystkiemu. Nauczyłam się tego będąc blisko 7 lat bezrobotną. Gdy pokładałam ufność w ludziach nic z tego nie było, gdy zaufałam Panu Bogu stał się cud. Pan Bóg naprawdę nosił mnie na rękach i niczego mi nie brakowało, ale pamiętam aby za wszystko co mam i za to czego nie mam Panu Bogu dziękować.


14/ Módlcie się za mnie do św. Józefa

W niedzielę 29 sierpnia w Lutogniewie odbyły się uroczystości w V rocznicę koronacji łaskami słynącego obrazu Matki Bożej Pocieszenia. Eucharystii w intencji dzieci, nauczycieli i wychowawców przewodniczył ksiądz biskup ordynariusz Stanisław Napierała.

W homilii Ksiądz Biskup zaakcentował wartość rodziny. Podkreślił jej znaczenie w życiu Jezusa Chrystusa. – Przez 30 lat Jezus był w rodzinie Józefa i Maryi. Rósł i przygotowywał się do spełnienia swej misji. 30 lat w rodzinie. I swą publiczną działalność zaczyna na weselu, tam gdzie zaczyna się rodzina. Mówi do nas Jezus: Zwróćcie uwagę na rodzinę. Nic i nikt rodziny nie zastąpi! (…) Rodzina to dobro fundamentalne każdego człowieka, a także społeczeństwa i państwa… - mówił Ordynariusz. Podkreślił także odpowiedzialność państwa za rodzinę. - Jeżeli chcemy zobaczyć, jaka będzie przyszłość państwa, to trzeba patrzeć, jak dzisiaj państwo zajmuje się rodziną. Stwarzanie warunków, które nie wspomagają rodziny, a niekiedy w nią godzą, to działanie państwa przeciw sobie – wołał Ksiądz Biskup Ordynariusz. W kontekście rodziny mówił także o świętowaniu niedzieli i problemie pracy w niedzielę. – Niedziela potrzebna jest rodzinie, jest m.in. tym dobrem, które ma jej służyć. To ostatecznie od nas zależy, czy będzie ona siódmym dniem pracy. Układajmy swój program tygodnia, by mieć czas dla dzieci, dla siebie – podkreślał. Ksiądz Biskup Stanisław wspomniał także osobę św. Joanny Beretta Molla, kanonizowanej niedawno przez Ojca Świętego Jana Pawła II. Ukazał ją jako wzór dla dzisiejszych rodziców. – Ona jako jedna z niewielu kobiet umiała prawidłowo odczytać prawdziwe powołanie żony i matki - wołał.

W Dziecko uratowane przed aborcją dzięki nowennie Mszy św.

Któregoś dnia młoda kobieta, matka trojga dzieci, przybyła do konwentu św. Józefa w Bessillon, prosząc, by modlono się za nią. Oczekiwała czwartego dziecka, a była poważnie chora. Lekarze nie rokowali jej nadziei życia i radzili, że jedynym wyjściem dla nich byłaby aborcja. Przekonywali ją, że tak powinna postąpić, ponieważ ma już troje dzieci do wychowania. Kobieta nie chciała się na to zgodzić, więc poszła do księdza, by mu przedstawić swój problem. Ksiądz powiedział jej: „Przychodź przez 9 dni na Mszę św. do konwentu św. Józefa w Bessillon”. Posłuchała rady i chociaż była chora, jeździła ponad 150 km przez 8 kolejnych dni na Mszę św., prosząc św. Józefa o pomoc w miejscu jego objawień. Dziecko urodziło się zdrowe we właściwym terminie. Obecnie chłopiec ma 11 lat (1993 r.), jest bardzo inteligentny i pełen życia. Po nim urodziło się jeszcze dwóch jego braci.

(The glories of saint Joseph. Compiled by the monks of St. Joseph’s Abbey, Montreal, Canada, s. 79-80)

Dar potomstwa

W lutym ubiegłego roku mój teść, mąż i ja pojechaliśmy do Montrealu i odwiedziliśmy kaplicę św. Józefa. Jakie to było przeżycie! Nigdy nie doświadczyliśmy tak wzniosłych uczuć. Ogarnęło nas uczucie ogromnego spokoju, czuliśmy się bliżsi Bogu niż kiedykolwiek. W ciągu dotychczasowych lat naszego małżeństwa nie mogliśmy z wielu powodów mieć dzieci. Dlatego modliłam się o dar potomstwa. Od czasu tej wizyty modliliśmy się nadal w tej intencji. I o dziwo, w marcu badania lekarskie potwierdziły, że jestem w stanie błogosławionym. Dziękuję ci św. Józefie! Dziękuję ci bracie Andrzeju!

M. M. de G., Meksyk (The friend of brother Andre, 3/1989, s. 2)

Rozpacz zmieniona w nadzieję

Zakonnice z klasztoru Bessillon otrzymały któregoś dnia telefon od mężczyzny, który nie chcąc się przedstawić, przekazał im taką prośbę: „Jestem na krawędzi klęski finansowej, moralnej i duchowej, i w głębokiej depresji. Proszę, módlcie się za mnie do św. Józefa.”

Trzy lata później ten sam mężczyzna napisał do nich: „Wyszedłem z ciemności: moja żona wróciła do mnie i oczekujemy trzeciego. dziecka. Teraz wspólnie odkrywamy, jak Bóg nas bardzo kocha, Ten, który przyszedł nas odszukać w naszej niedoli. Podziękujcie św. Józefowi od nas za tę łaskę.

(The glories of saint Joseph... s. 80)

Święty Józef ratuje zagrożoną rodzinę

W święto Przemienienia Pańskiego, 6 sierpnia 1998 roku, oprowadzając pielgrzymkę w sanktuarium kaliskim, pewna kobieta prosiła, by pobłogosławić ją wraz z mężem przed cudownym obrazem w podzięce św. Józefowi za uratowanie ich małżeństwa przed rozpadem.

Małżeństwo ich przeżywało głęboki kryzys, w wyniku którego rozeszli się. Żona przyjechała jednak do Kalisza na uroczystość odpustową 19 marca 1998 roku powierzając tę trudną sprawę Opiekunowi rodzin. Wstawiennictwo św. Józefa sprawiło, iż 6 sierpnia przyjechali razem, by podziękować Świętemu za uratowanie ich małżeństwa i rodziny.

(Relację tych małżonków zamieszkałych w Poznaniu przekazał ks. Paweł Kostrzewa, były wikariusz w sanktuarium św. Józefa w Kaliszu w 1994-2000 r.)

Święty Józef niezawodny

W 1998 roku proboszczem w Białowieży był ks. Jerzy Buzun, który po każdym deszczu musiał wchodzić na strych kościoła i wylewać dziesiątki litrów wody z podstawianych wiader i pojemników. Nie mając pieniędzy na remont dachu kościoła, skierował swe myśli i nadzieje do św. Józefa-Rzemieślnika. Na modlitwie doszedł do wniosku, że tylko On jest w stanie pomóc mu w wykonaniu tych prac remontowych.

W czasie wizyty duszpasterskiej zwierzył się z tego problemu rodzinie państwa Orchowskich, wyrażając przekonanie, że tylko św. Józef Kaliski jest w stanie pomóc mu i parafii. W tej rodzinie dowiedział się, że siostra pana Jerzego Orchowskiego, która ukończyła Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych w Poznaniu i mieszka w Kaliszu, mogłaby wymalować kopię obrazu z sanktuarium kaliskiego. Nawiązał więc z nią kontakt. Ona zaś w odpowiedzi na tę propozycję, po zasięgnięciu rady u ojca Bogumiła Talarka z Niepokalanowa, wyraziła zgodę na wymalowanie kopii tego obrazu z Kalisza.

Okres trzech miesięcy od stycznia do marca był czasem modlitwy i nabożeństw zanoszonych do św. Józefa. Wymalowany obraz został umieszczony w prezbiterium kościoła św. Teresy w Białowieży i poświęcony 10 marca 1998 roku. Przed uroczystością św. Józefa odprawiono nowennę. Obecnie w każdy wtorek powierzane są św. Józefowi sprawy rodzin parafii oraz remontu dachu kościoła. W lipcu prace te były już prawie ukończone dzięki opiece i wstawiennictwu św. Józefa. Każda rodzina otrzymała też pamiątkowy obrazek św. Józefa Kaliskiego z modlitwą na rewersie, by wszyscy mogli się modlić w domach do Tego Patrona Kościoła i rodzin katolickich.

(List-świadectwo przesłane autorowi przez ks. Pawła Kostrzewę)
Zaczerpnięto z:
Ks. Ryszard Ukleja, SDB,
Z Bożego Miłosierdzia.
Kult i wstawiennictwo świętych Pańskich, Warszawa 2002


15/ Idź, bo ten człowiek umiera

Świadectwo o. Dominika Buszty

W roku 1930 ksiądz Adam Sikora pracował jako wikariusz parafii w Borysławiu. Pewnego razu, gdy wieczorem położył się do łóżka i już zasnął, ktoś mocno zapukał do zamkniętej okiennicy, obudził go i natarczywie wołał: „Proszę zaraz iść do chorego, który dogorywa w bloku przy ul. Sobieskiego nr 50 na drugim piętrze”. Ksiądz wstał, wyszedł na ganek by zobaczyć osobę, która by go zaprowadziła do chorego, ale nikogo nie było. Wrócił więc do mieszkania i położył się do łóżka. Po krótkim czasie usłyszał ponowne pukanie i natarczywe wołanie by szedł do chorego. Wyszedł na ganek, ale nie było człowieka, który go wzywał. Pomyślał więc, że jest to jakaś prowokacja. Może zbuntowani Ukraińcy chcą go nocą wyciągnąć z domu i zamordować. Położył się do łóżka, ale tym razem już w ubraniu. Za chwilę, mimo zamkniętych drzwi, wchodzi bez pukania do mieszkania starszy wiekiem mężczyzna, zbliża się do łóżka, chwyta leżącego księdza, wyrzuca z łóżka i mówi surowym rozkazującym głosem: „Natychmiast idź pod wskazany adres, bo ten człowiek umiera!” Po tych słowach tajemnicza postać znikła.

Ksiądz zrozumiał, że ma do czynienia z jakimś nadprzyrodzonym zjawiskiem, któremu oprzeć się nie wolno. Śpieszy do kościoła, bierze z tabernakulum Najświętszy Sakrament, zabiera święte oleje i idzie na ul. Sobieskiego pod numer 50. Dzwoni do bramy i oznajmia stróżowi, że jest wezwany do chorego. Stróż zdziwiony odpowiada, że nic mu nie wiadomo, aby tu ktoś chorował i wzywał w nocy księdza. Gdy ksiądz informuje go, że potrójnym pukaniem do mieszkania ktoś go wzywał pod ten adres, bo na drugim piętrze umiera człowiek, stróż przypomniał sobie, że faktycznie jest tam chory lekarz, ale jest to człowiek niewierzący, który może księdza nie przyjąć. Na prośbę księdza prowadzi go na drugie piętro i wskazuje mieszkanie chorego. W drzwiach ukazuje się żona lekarza i pyta: „Kto księdza tu sprowadza o takiej porze? Przecież ani mąż ani ja nie prosiliśmy, bo oboje jesteśmy niewierzący; zbyteczna fatyga księdza”. Ksiądz powiedział, że wezwał go do chorego jakiś starszy mężczyzna, wskazał mu dokładny adres i zmusił by się tu udał.

Zaskoczona tą relacją żona decyduje się wprowadzić księdza do pokoju chorego. Na widok księdza chory zaintrygowany pyta: „Kto księdza tu sprowadza do mnie?” Ksiądz opowiada mu przebieg potrójnego wezwania przez jakiegoś starszego człowieka z siwą brodą, który po prostu wyrzucił go z łóżka i nakazał śpieszyć do chorego pod wskazany adres. Lekarz zamyślił się i polecił żonie, by przyniosła z sąsiedniego pokoju wiszący na ścianie obraz. Ksiądz poznaje, że to właśnie ten człowiek z obrazu wezwał go do chorego. Wtedy lekarz rozrzewnionym, drżącym głosem opowiedział jak to jego umierająca matka ten obraz świętego Józefa przekazała mu wraz z przepisaną na kartce modlitwą do świętego Józefa o szczęśliwą śmierć i nakazała mu, aby tę modlitwę odmawiał przez całe życie. I mówił dalej: „Chociaż straciłem wiarę i nie wierzyłem w Boga wraz z żoną, to jednak by dotrzymać słowa danego matce tę modlitwę machinalnie odmawiałem. Teraz widzę, że św. Józef nie pozwolił mi zginąć marnie. Proszę mnie wyspowiadać i pojednać z Bogiem.” Po spowiedzi przyjął pobożnie Komunię świętą jako Boski Pokarm na drogę wieczności oraz sakrament namaszczenia świętym olejem, gorąco dziękując młodemu kapłanowi, który o tej porze przybył do niego.

Ksiądz wyszedł zadowolony z wyświadczonej choremu posługi i skierował się do wyjścia. Nie zdążył dojść do windy, gdy nadbiegła żona chorego i płacząc zawołała: „Księże, mój mąż kona!” Wrócił więc kapłan by odmówić modlitwy za konającego. Katolicki pogrzeb odprawił ksiądz Adam na prośbę doktorowej.

Powyższą historię o św. Józefie, patronie dobrej śmierci opowiedział sam ks. Adam Sikora na spotkaniu księży diecezji przemyskiej w roku 1954.


16/ O cudownym uzdrowieniu małego Jarka...

Świadectwo s. Barbary Ziarno ze Zgromadzenia Sióstr Wspólnej Pracy od Niepokalanej Maryi

Szczęśliwy, kto sobie patrona Józefa ma za opiekuna, Niechaj się nie boi, bo Święty Józef przy nim stoi, nie zginie” (Pieśń do św. Józefa)

Bóg dał mi wielką łaskę powołania do wspólnoty, w której św. Józef obok Matki Bożej zajmuje miejsce szczególne. Jest patronem zgromadzenia i orędownikiem u Boga. W każdym domu jest figura tego Wielkiego Patrona. W marcu w naszych wspólnotach odmawiamy wspólnie Litanię do św. Józefa. Wspólnota kaliska, do której należę w środy uczestniczy w bazylice św. Józefa w Eucharystii.

A kim dla mnie jest św. Józef?

Przez dwa lata pracowałam w kościele garnizonowym blisko bazyliki św. Józefa. W tym czasie św. Józef był blisko, ale nie w moim sercu, to że modliłam się do Niego wynikało z obowiązku. Bóg ma jednak swoje plany. Po wielu latach wróciłam ponownie do Kalisza. W grudniu 2006 roku doznałam łaski - cudu wymodlonego za wstawiennictwem św. Józefa. Chcę się tym podzielić. Bóg przyszedł do mnie przez małe dziecko - Jarka.

Jarek urodził się z niewydolnością nerek. Miał już kilka operacji, czekał na przeszczep nerki. Na początku grudnia znalazł się dawca. Przeszczep odbył się w tym samym miesiącu. W trakcie pojawiły się komplikacje, nerka nie zaczęła funkcjonować, dziecko popadło w śpiączkę. Ten stan utrzymywał się przez kilka dni.

W tym czasie ja nie ustawałam w modlitwie. Nawiedzałam Sanktuarium św. Józefa, zamawiałam Msze św. oraz każdy trud, praca i modlitwa były składane Bogu, przez wstawiennictwo św. Józefa z prośbą o cud. Otrzymałam od ks. kustosza Jacka Ploty „Telegram do św. Józefa”, który zaczęłam odmawiać. Gdy stan był bardzo krytyczny poprosiłam o otarcie medalika o Cudowny Obraz św. Józefa. W akcie zawierzenia ofiarowałam jego życie św. Józefowi.

Mając świadomość mocy wspólnej modlitwy poprosiłam o wsparcie modlitewne moją wspólnotę. W mojej rodzinie też rozpoczął się „szturm” do św. Józefa. Bóg dawał znaki swojej opieki: stopniowo zaczęła pracować nerka najpierw 1% , zaś po każdej odprawionej Mszy św. ten procent wzrastał. To zachęciło mnie do jeszcze gorliwszej modlitwy.

Jarek wybudził się ze śpiączki .Wdzięczność i radość ogarnęły me serce. Radość trwała krótko, stan zdrowia ponownie się pogorszył. Jarek przechodzi kolejną operację i zapada kolejny raz w śpiączkę. Stan był krytyczny. Nerka okazała się pęknięta, czego nie zauważyli wcześniej lekarze. Dawcą był człowiek po wypadku. Mimo tego doświadczenia Bóg wlał w moje serce wiarę i nadzieję, że u Boga nie ma nic niemożliwego. Nadal trwałam na modlitwie prosząc o cud.

13 grudnia dostałam wiadomość, że Jarek obudził się ze śpiączki. Postanowiłam wpisać to do Księgi Łask i Cudów. Kolejną informacją była ta, że po tygodniu od przeszczepu nerka zaczęła w całości pracować. Dla lekarzy ten przypadek był zdumiewający. Mieli świadomość, że dziecko umiera, o wszystkim nie informowali rodziców. Lekarze diagnozowali, że po takich doświadczeniach dziecko nie będzie chodzić i mówić.

Obecnie Jarek ma trzy lata jest uśmiechniętym pełnym życia dzieckiem. Rozwija się prawidłowo i nic nie wskazuje, że przeszedł tak ciężką chorobę.

To świadectwo składam św. Józefowi jako wotum wdzięczności za Jego obecność, troskę i wstawiennictwo. To doświadczenie pogłębiło moją wiarę, odkryłam św. Józefa jako Wielkiego Orędownika u Boga. Stał mi się bardzo bliski, z większym oddaniem polecam mu swoje troski i tych co proszą o modlitwę. Zachęcam wszystkich, by swoje codzienne troski i kłopoty składali w dobre ręce św. Józefa.

Idźcie do Józefa...


17/ Rola św. Józefa w moim życiu

Świadectwo s. Faustyny ze Wspólnoty monastycznej Rodzina św. Józefa z Francji wygłoszone podczas 38. Sympozjum Józefologicznego w Kaliszu 28 kwietnia 2007 roku

Przed wstąpieniem do wspólnoty, prawdę mówiąc niewiele znałam św. Józefa. Nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek sama od siebie do niego się modliła. Natomiast często modliłam się do Maryi i on w szczególny sposób towarzyszyła mi w życiu. Zresztą w mojej rodzinie Maryja była bardzo czczona. Mój brat mając 13 lat został w cudowny sposób uzdrowiony za wstawiennictwem Matki Bożej z Lourdes. Powikłania po nierozpoznanej w wieku czterech lat szkarlatynie spowodowały poważne uszkodzenie słuchu, lekarze nie dawali nadziei na poprawę. Codzienna Eucharystia wraz z Nowenną do Matki Bożej z Lourdes, połączonej ze smarowaniem uszu wodą z Lourdes zakończyła się cudownym uzdrowieniem.

Również i ja sama doświadczyłam podobnej łaski w wieku 15 lat po prawie 10-cio miesięcznym pobycie w szpitalu. Nie były to zresztą jedyne przypadki w mojej rodzinie. Nieco później, studiując i pracując w Krakowie związana byłam z parafią Matki Bożej z Lourdes.

Maryja była stale obecna w moim życiu, ale św. Józef? Jak to się stało, że znalazłam się w Rodzinie św. Józefa? Myślę, że to on sam mnie znalazł lub też Maryja przyprowadziła mnie do niego, bo rodzina bez ojca jest niepełna. Potrzeba, aby nasza relacja zarówno z matką, jak i z ojcem, a więc zarówno z Maryją, jak i św. Józefem, pogłębiała się każdego dnia.

Kiedy przyjechałam po raz pierwszy do Francji, by zobaczyć wspólnotę, było to „tak przez przypadek” 11 lutego, w święto Matki Bożej z Lourdes. Jakież było moje zdziwienie i radość, gdy dowiedziałam się, że poprzednie właścicielki domu, w którym mieszka nasza wspólnota, spotkały się w Lourdes w czasie objawień z siostrą Bernadetą. Następnie ufundowały figurkę Matki Bożej, która znajduje się Grocie Masabielskiej. Jej makieta była zrobiona w ich domu, który później zapisały siostrom szarytkom z Never. Te z kolei 12 lat temu odsprzedały go naszej wspólnocie. Tak więc to Maryja przyjęła mnie do wspólnoty, bo św. Józefa, tego, który był głową Rodziny jeszcze nie znałam i niewiele o nim wiedziałam. A jak przychodzi się do jakieś rodziny i wychodzi nam naprzeciw ktoś, kogo dobrze znamy, to czujemy się raźniej.

Pierwsze lata we wspólnocie były dla mnie poznawaniem św. Józefa, jego roli w życiu Jezusa, roli, jaką spełnia w życiu Kościoła i roli, jaką może i pragnie spełnić w życiu każdego z nas. Najpierw było to poznawanie takie trochę intelektualne poprzez kasety, konferencje, lekturę. Codzienne wizyty w kaplicy św. Józefa na wzgórzu koło klasztoru i chwile osobistej modlitwy w tym właśnie miejscu sprawiły jednak, że z czasem zaczęła nawiązywać się między nami pewna relacja. Pamiętam, jak któregoś dnia ze wzruszeniem uświadomiłam sobie, że jestem jego córką. I to nie tylko dlatego, że przynależę do wspólnoty, która określa się jako jego rodzina, ale kryło się za tym coś więcej.

Kilka lat temu, 19 marca uderzyły mnie słowa św. Teresy z Avila, która powiedziała, że gdy prosiła o coś św. Józefa w dzień jego święta, to nigdy jej nie odmówił. Postaanowiłam sprawdzić czy to prawda. I poprosiłam w ten dzień o 2 rzeczy, które były łatwe do sprawdzenia – o następne powołanie z Polski, bo od kilku lat ciągle byłam jedyną Polką. Druga prośba dotyczyła mojej rodziny. Obie te prośby zostały wysłuchane. 4 marca następnego roku (a więc przed świętem św. Józefa) kolejna Polka została przyjęta do postulatu. Zachęcona tym wydarzeniem, 19 marca poprosiłam o kolejną rzecz. Dwie godziny później na moim biurku leżało to, co prosiłam. Odpowiedź św. Józefa była bardzo szybka.

Były to prośby ważne, ale nie dotyczyły one mnie bezpośrednio. Następnego roku ośmieliłam się poprosić św. Józefa o coś bardzo osobistego. I tak św. Józef stał się moim przewodnikiem duchowym. W sposób bardzo dyskretny, ale i bardzo konkretny zaczął wprowadzać mnie w tajniki życia wewnętrznego. Były to lekcje bardzo ważne dla mnie. Charakterystycznym było to, że robił to w taki sposób, że nie zawsze od razu uświadamiałam sobie, komu zawdzięczam pomoc. Dopiero po głębszym zastanowieniu się i przeanalizowaniu faktów odkrywałam jego prowadzenie. Doświadczałam tego zwłaszcza mieszkając w ostatnim czasie w Mont-Rouge na południu Francji. Jest to miejsce, które od 40 lat w szczególny sposób jest poświęcone św. Józefowi.

Tam też moja relacja ze św. Józefem nabrała innego kolorytu. Duży ośrodek, otoczony winnicami sprzyja kontemplacji. Dotychczas wydawało mi się, że moje powołanie jest bardziej apostolskie. A pobyt w Mont-Rouge pozwolił mi odkryć i bardziej docenić wymiar kontemplacyjny naszej wspólnoty. Tam też odkrywałam św. Józefa przede wszystkim jako tego, który zanurzony był w słowie Bożym, i który uczy nas jak przemieniać naszą codzienną pracę w Opus Dei, w dzieło Boże. Pobyt w tym miejscu pomógł mi inaczej spojrzeć na moje własne powołanie, moją drogę. Zrozumiałam jak ważne są zwykły uśmiech, serdeczny gest, dyskretne towarzyszeniem ludziom.

Śmieję się, że na pożegnanie, przed wyjazdem z Mont Rouge otrzymałam od św. Józefa mały prezent. Znalazłam na biurku książeczkę św. Alfonsa de Liguori zatytułowana „Wola Boża”. Nikt nie wiedział skąd ona się tam wzięła, kto ją tam położył, a dla mnie stała się ona programem dla mojego życia zakonnego. Przekonana jestem o tym, że był to drogowskaz, dany mi przez św. Józefa przed wyjazdem z tego miejsca, które jest jakby kolebką dla naszej wspólnoty.

Chciałabym jeszcze wspomnieć o jednym wydarzeniu. W pewnym momencie jakbym na nowo odkryła również Maryję. Dokonało się to dzięki „Traktatowi o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny” Grignon de Montford. Książkę te znałam wcześniej, ale tym razem przemówiła ona do mnie w zupełnie inny, nowy sposób. Przekonana jestem, że tym razem to św. Józef skierował mnie w stronę Maryi. Było w tym coś takiego bardzo dziwnego. Czułam się jak dziecko ujęte za ręce przez Maryję i św. Józefa, którzy zapraszali mnie do tego, by podobnie jak Jezus, pozwolić się im prowadzić do Nazaretu, by tam być im poddanym i by tam wzrastać w mądrości, latach i w łasce u Boga i u ludzi.” (Łk 2,5). Pragnę podziękować Bogu za tę nową rodzinę, która mi ofiarował.

18/ Świadectwo Aldony i Tadeusza - Pielgrzymka Domowego Kościoła do Kalisza

Kalisz, 16 kwietnia 2005 r.

W sobotę 16 kwietnia 2005 odbyła się VIII ogólnopolska pielgrzymka Domowego Kościoła do sanktuarium św. Józefa w Kaliszu. Zgromadziła ona największą do tej pory liczbę uczestników – do grodu nad Prosną zawitało ich przeszło 1800 ze wszystkich polskich diecezji!

Przypadła na czas szczególny: nie, jak w poprzednich latach, w Wielkim Poście, lecz w okresie wielkanocnej radości, a zarazem - tuż po śmierci Jana Pawła II. Witając uczestników, para krajowa DK, Ania i Jacek Nowak, podzielili się przeżyciami z pobytu w Rzymie na uroczystościach pogrzebowych Ojca Świętego. – Nasz wyjazd potraktowaliśmy jako podziękowanie za to, co Jan Paweł II zrobił dla naszego ruchu – powiedzieli. – Miejmy nadzieję, że właśnie teraz jeszcze bardziej sięgniemy do papieskiej spuścizny – dodał ks. Jan Mikulski, ks. Roman Litwińczuk zapowiedział natomiast, że temat przyszłego roku formacyjnego będzie brzmiał „Pamięć i tożsamość”. Nawiązując do podróży do Wiecznego Miasta, podkreślił, że przez całą drogę aż na Plac św. Piotra czuł namacalnie prowadzenie ze strony Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego. – Nic dziwnego – spuentował. – Trudno, żeby jeden Sługa Boży nie doprowadził do drugiego.

Uczestnicy kaliskiej pielgrzymki, którzy powędrowali szlakiem Drogi Światła wokół sanktuarium, odpowiedzieli w ten sposób na wezwanie Jana Pawła II, zawarte w liście apostolskim Novo millennio ineunte: „Kontemplacja oblicza Chrystusa nie może zatrzymać się na wizerunku Ukrzyżowanego. Chrystus jest Zmartwychwstałym! (...) Właśnie w Chrystusa zmartwychwstałego wpatruje się dzisiaj Kościół. Punktem kulminacyjnym pielgrzymki była Eucharystia, którą sprawowało przeszło pięćdziesięciu kapłanów-moderatorów, a przewodniczył jej miejscowy ordynariusz, bp Stanisław Napierała. W homilii nawiązał on do postaci św. Joanny Beretty Molli, której relikwie zostały niedawno sprowadzone do kaliskiego sanktuarium. Ksiądz Biskup zwrócił uwagę na jej zasłuchanie w głos Boży, by odkryć swe życiowe powołanie; na świętość osiągniętą w warunkach codzienności – tak zwyczajną, naturalną, że najbliżsi, przy całym podziwie dla żony i matki, jej nie „zauważyli”; na bezkompromisowe i świadome (wszak św. Joanna była lekarką) opowiedzenie się po stronie poczętego życia, nawet za cenę własnej śmierci.

Po Mszy św. uczestnicy pielgrzymki zaśpiewali pieśń wyrażającą jedność ruchu – „Zjednoczeni w Duchu”, a następnie papieską „Barkę”.

Wypada głęboko wierzyć, że wzruszenie i uniesienie, które stało się udziałem obecnych w świątyni, za łaską i wstawiennictwem św. Józefa-Opiekuna rodzin, zostanie przekute w dalszą wytężoną, systematyczną pracę formacyjną. W Kaliszu, dokąd przyjechał co dziesiąty z nas, mieliśmy okazję się „policzyć” – przekonać, jak wielu jest tych, którzy – korzystając z charyzmatu Domowego Kościoła - pragną pogłębiać swą jedność małżeńską i w ten sposób ukazywać światu obraz Chrystusa.


http://www.swietyjozef.kalisz.pl/?dzial=Swiadectwa&id=20