Lata szybko mijają, radość Maryi i Józefa nieustannie się odnawia i pomnaża. Dialog z Dzieckiem staje się coraz łatwiejszy w miarę, jak zaczyna Ono brać czynny udział w życiu rodzinnym. Oddaje drobne usługi, towarzyszy Matce do studni, gdzie spotyka inne dzieci i ich mamy. Studnia jest jedna dla całego miasteczka i dlatego łatwo staje się miejscem spotkań i wymiany nowin. Tam Jezus uczy się poznawać wszystkich mieszkańców Nazaretu. Zadaje pytania, gdyż wszystko Go interesuje. Wkrótce zaczyna chodzić do warsztatu Józefa i nabierać wprawy w posługiwaniu się narzędziami.
Do Józefa i Maryi należy delikatne zadanie kształtowania serca i umysłu tego Dziecka. Zdumiewająca odpowiedzialność! Jezus jako Syn Boży wszystko wiedział, jako Syn Maryi musiał się wszystkiego uczyć. Na szczęście wiemy, że Maryi i Józefowi nigdy nie brakowało światła Ducha Świętego, a Jezus był zawsze na wysokości swych zadań. Potwierdza to Ewangelia, gdy mówi: „Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim' (Łk 2, 40).
Wszystko więc przebiegało tak, jakby Jezus był zwykłym dzieckiem, choć bardzo zdolnym, rozwijającym się, ku ogólnemu zadowoleniu.
Bóg udziela swego światła stopniowo, a doświadczenie oświeca tylko tę drogę, którą się już przebyło. Bóg wkracza, gdy namniej o tym myślimy, a Jego przyjście jest zawsze zaskakujące. Józef i Maryja zdali sobie sprawę ze swego trudnego położenia w okolicznościach tragicznych, gdy Jezus niespodziewanie odłączył się od ich towarzystwa. Jezus podrósł, stał się młodzieńcem pełnym życia, o którego towarzystwo się ubiegano. Towarzyszył Józefowi do synagogi, znał modlitwy, które wszyscy odmawiali, czytał Pismo św., brał udział w obchodach świątecznych i jako młody człowiek oddawał się już pracy. Dla Józefa i Maryi był to okres idealnego życia rodzinnego, w jedności serc i umysłów, w miłości i ciągle odnawiającym się szczęściu.
Święta miały dla Żydów ogromne znaczenie, zwłaszcza największe z nich święta Paschy. Były one wydarzeniem religijnym, świętem rodzinnym, zgromadzeniem narodowym, okazją do wielkiej radości, wmieszaniem się w różnojęzyczny tłum przybyłych z różnych krajów, spotkaniem z krewnymi i przyjaciółmi, w końcu dla wielu sposobnością do korzystnej i łatwej wymiany handlowej. Stąd od najmłodszych lat dzieci słyszały opowiadania o tym, co się dzieje podczas świąt w Jerozolimie, a to rozpalało ich wyobraźnię.
Skoro więc było to możliwe, brały i one udział w tych uroczystościach. Gdy dzieci były zmęczone, rodzice nieśli je na plecach.
Św. Łukasz mówi, że Józef i Maryja chodzili co roku do Jerozolimy na święta Paschy. Kobiety nie były zobowiązane do odbywania tej podróży, a więc Maryja czyniła więcej niż inne niewiasty w służbie Pana. Stąd wnioskujemy, że Jezus towarzyszył rodzicom do Jerozolimy, zanim ukończył 12 lat, chociaż przepisy Prawa zobowiązywały Go ściśle do tego dopiero po ukończeniu dwunastego roku życia. W tym wieku młody Żyd uważany był już za człowieka odpowiedzialnego za swoje czyny i zdolnego wypełniać wszystkie obowiązki religijne.
Jest rzeczą widoczną, że Ewangelia przywiązuje wielką wagę do tej pielgrzymki dwunastoletniego Jezusa do Jerozolimy, skoro jest to jedyne wydarzenie wspomniane na ich kartach w okresie od powrotu do Nazaretu, aż do początku życia publicznego. Tekst mówi: „Rodzice Jego chodzili co roku do Jerozolimy na święta Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym" (Łk 2, 21). Zdaje się, że Józef i Maryja musieli pozostawać w Jerozolimie przez cały czas trwania świąt, ponieważ jest napisane: „zwyczajem świątecznym", co oznaczałoby osiem dni uroczystości. Dorzucając trzy lub cztery dni na drogę w jedną i drugą stronę, otrzymamy co najmniej piętnaście dni nieobecności.
Była to podróż licząca około 120 km, które dzielono na trzy lub cztery etapy. Pielgrzymkę odbywano przy końcu marca lub w początkach kwietnia, to znaczy w najpiękniejszej w Palestynie porze roku. Niebo było niezwykle czyste, powietrze przejrzyste i świeże, pola wydawały wiosenną woń i rozbrzmiewały śpiewem ptaków. Wszędzie widać było kwiaty oraz dojrzewające łany. W drodze śpiewano, gawędzono, dzielono się nowinami, nawiązywano nowe przyjaźnie. Radość rozszerzała serca, a ta radość odnawiała się i potęgowała każdego roku.
Od swoich najmłodszych lat Żydzi z okazji świąt Paschy pogrążali się w niezwykłej atmosferze. Wprawdzie wolno było spożywać baranka paschalnego w gronie rodziny we własnej wiosce, lecz nic nie mogło być porównane ze świętem obchodzonym w Jerozolimie wraz z całym ludem. Nie o to chodziło, aby się modlić w świętym mieście i tam przyjmować posiłek, lecz aby się modlić wspólnie, wspólnie się posilać, wspólnie śpiewać i wspólnie się radować. Nic nie przyczyniało się lepiej do wykuwania ducha wspólnoty i zadzierzgnięcia węzłów przyjaźni. Ileż waśni i nieporozumień znikało wówczas, jakby pod wpływem czarów.
Ruszano w drogę z zapałem, śpiewając psalmy wstępowania, szczególnie psalm 121: „Uradowałem się, gdy mi powiedziano, pójdziemy do domu Pana!" W Jerozolimie zwiedzano świątynię, odnajdywano krewnych i przyjaciół, modlono się wspólnie, poddawano się obrzędom oczyszczenia, brano udział w ceremoniach religijnych, w procesjach, przyłączano się do rozśpiewanych tłumów. Co ważniejsze, spożywano baranka paschalnego w rodzinach lub grupach, wspominając cudowne wyjście z Egiptu i wszystkie interwencje Boże na korzyść narodu wybranego.
Jakie były uczucia Józefa i Maryi w czasie świąt Paschy żydowskiej? Tego nie wiemy. Dla nich wyjście z Egiptu miało znaczenie szczególne, przypominało im bowiem określone i całkiem niedawne wydarzenia. A zresztą, jakie znaczenie miał dla Jezusa baranek paschalny? To On sam był barankiem paschalnym, którego tamten jedynie był figurą. Swą własną krwią miał przypieczętować pakt nowego i wiecznego przymierza.
Tego roku Józef i Maryja musieli być w szczególnym nastroju świątecznym, z powodu ukończenia przez Jezusa dwunastu lat życia. Krewni i przyjaciele złożyli gratulacje Młodzieńcowi i Jego rodzicom. Takie wydarzenie bywało zwykle okazją do jakichś dodatkowych zebrań rodzinnych, połączonych z przyjęciem i ze śpiewaniem okolicznościowych pieśni. Wszystko minęło w radości i nikt nie mógł przewidzieć doświadczenia, które miało nadejść nazajutrz po tak wielkich świętach. Często, aby wzmocnić naszą wiarę i ożywić nasze męstwo, Bóg rozsiewa na naszej drodze radość w obfitości, zanim pozwoli, aby spotkało nas jakieś niezwykle utrapienie.
Ostatni dzień świąt był równie uroczysty, jak pierwszy. Ludzie byli zmęczeni, syci modlitw, upojeni entuzjazmem, dumni z przynależności do ludu Pana. Okrzyki Hosanna rozlegały się wśród dymów kadzideł i ostrej woni ofiar. Nazajutrz w nieopisanym zamęcie ruszano w drogę powrotną. Wielka liczba ludzi, wielbłądów, osłów i zwierząt przyprowadzonych na ofiarę i na pożywienie, nie mówiąc już o szkieletach wołów i jagniąt składanych tysiącami na całopalenie, wszystko to przyczyniało się do powiększenia zamieszania w ciasnych uliczkach lub na schodach. Było niemożliwością zgrupować się przy wyjściu, umawiano się więc na spotkania w drodze lub na postoju.
Rano w dniu wyruszenia w drogę powrotną Jezus był z rodzicami. W ciągu całych świąt nie było z Nim żadnego kłopotu, nie zaistniała taka sytuacja, żeby trzeba było nadmiernie się o Niego niepokoić. Był już w takim wieku, że mógł sam podejmować inicjatywę. Coraz bardziej krewni i przyjaciele zabiegali o Jego towarzystwo. Toteż Józef i Maryja nie zdziwili się widząc, że nie przyłączył się do nich w czasie drogi. Gdy nadszedł wieczór i wszyscy pielgrzymi z Nazaretu zebrali się na posiłek i na spoczynek, Józef i Maryja spodziewali się zobaczyć przychodzącego Jezusa, jednakże On nie przyszedł. Nieco poruszeni, ale jeszcze nie zaniepokojeni, zaczęli pytać o Niego wszystkich, których spotkali. Wszyscy znali tego niezwykłego Chłopca, lecz nikt nie widział Go w drodze.
Była to najpierw niespodzianka, która przemieniła się w lęk, a w końcu udrękę. Dlaczego Go nie ma? Co należy zrobić? Ani na chwilę Józef i Maryja nie brali pod uwagę tej możliwości, że Jezus zabłądzi w drodze, i wcześniej czy później połączy się z nimi w Nazarecie; opóźnienie trwające kilka dni nie byłoby ich przeraziło. Cóż się więc stało? Nieszczęśliwy wypadek? Co prawda, byłby on możliwy w takim natłoku, lecz przecież wiedzieliby o tym. Niewątpliwie doniesiono by o tym rodzicom lub przyniesiono rannego. Porwanie? Tego zawsze można się było obawiać w czasie świąt, gdy tyle niepożądanych osób mieszało się między pielgrzymów. Potem Józef i Maryja przypomnieli sobie proroctwo Symeona w świątyni: Dziecko będzie znakiem, któremu sprzeciwiać się będą. Przypomnieli sobie także Heroda i wymordowanie niewiniątek. Przed laty zrezygnowali z osiedlenia się w Judei z powodu Archelausa, a on był przecież ciągle przy władzy. Czyżby Jezus wpadł w jego ręce?
Do niepokoju, którego powodem była nieobecność Jezusa, dołączyło się inne cierpienie, równie bolesne, jakie stwarzała nowa ich sytuacja. Nagle w ich życiu powitała wielka pustka. Do tej chwili żyli tylko dla tego Dziecka, a oto nagle znikło Ono z ich życia i to być może, na zawsze. Mogli stawiać sobie pytanie, czy me stało się to z ich winy, czy uczynili dosyć dla Niego? Czyż bowiem można uczynić dosyć dla Boga? Byli zbyt szczęśliwi mając to Dziecko; teraz ich życie nie miało już żadnego sensu. Dlaczego odszedł, nie uprzedziwszy ich o tym?
Innym źródłem niepokoju, i to na pewno najpoważniejszym, było to, co znajdowali na kartach Pisma św., które po wiele razy czytali i odczytywali wspólnie. Prorocy zapowiadali Mesjasza cierpiącego, wyśmianego, umęczonego, policzonego między złoczyńców. Czyżby męka już się rozpoczynała? Myśl, że Jezus mógł już cierpieć to, co zapowiadali prorocy, i to cierpieć bez nich, rozdzierata im serca. A może, jak to było z niektórymi prorokami. Jezus został porwany w sposób tajemniczy przez Ducha i nikt nie wie ani dokąd, ani też kiedy się, znowu ukaże? Wszystkie te przypuszczenia nie mogły przywrócić Dziecka rodzicom.
Józef i Maryja wycierpieli wówczas to, czego doświadczyli mistycy w swoich ciemnych nocach, udrękę nieobecności Boga. Jest zrozumiale, ż noc minęła im bezsennie. Ze świtem wyruszyli w drogą powrotną do Jerozolimy, rozpytując wszystkich przechodniów.
Druga noc była jeszcze boleśniejsza od pierwszej. Nie mieli ani cienia nadziei. Wreszcie trzeciego dnia doznali silnego wzruszenia. Bez trudu można je zrozumieć. Wszelkie ich przypuszczenia runęły wobec całkiem prostej rzeczywistości. Jezus był tam, siedząc spokojnie pośrodku czcigodnych doktorów, nie troszcząc się o dramat, którego stał się powodem.
Św. Łukasz pisze: „Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami" (Lk 2, 46-47). Tak więc Józef i Maryja zatrzymali się na chwilą, aby przysłuchiwać się i podziwiać. To, co widzieli, nie był to zwykły krąg uczniów otaczającvch mistrza. Jezus stał się ośrodkiem zainteresowania grupy uczonych.
Józel zastanawia się i podziwia: Maryia, obdarzona wielką intuicją i spontanicznością, interweniuje od razu, narażając się na to, że w oczach doktorów okaże się niedyskretna. Jest bardzo ludzka, słucha tylko swego serca matki. Interesuje Ją tylko Jej Syn; mówi do Niego: „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie!" (Łk 2, 48). Jezus nie odpowiada na to pytanie. On nie ma dawać wyjaśnień. Sam stawia pytanie, inicjatywa należy do Niego: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?" (Łk 2, 49). Wobec tych doktorów Prawa, którzy badali Pisma i oczekiwali Mesjasza, Jezus oświadcza, że ma Ojca, któremu winien poświęcić cale swe życie. W ten sposób dyskretnie zaprosił swych słuchaczy do postukiwania swej prawdziwej tożsamości i do skoncentrowania uwagi na tym, co istotne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz