Bóg, dając swego Syna światu, mógł się oczywiście obejść bez św. Józefa jak i bez Maryi. W swoim działaniu nie jest On nigdy ograniczony co do środków ani też uzależniony od nikogo i od niczego. Rozporządza wszystkim według swego upodobania z mądrością i miłością. Spośród wielu dróg, jakimi Syn Boży mógł przyjść do nas, wybrał drogę Maryi Dziewicy poślubionej Józefowi. Wyboru tego dokonał na pewno z całkowitą swobodą i po to, aby przepełnić miarę swej miłości.
Gdyby Syn Boży przyszedł na świat w wieku dojrzałym, z mocą i majestatem, narzuciłby sią od zewnątrz. Nie byłby wówczas jednym z nas, a my nie stalibyśmy sią nigdy synami Bożymi. Byłby królem ludzkości, wodzem nie zaprzeczonym, który prowadziłby łudzi do ich przeznaczenia, pokonując wszelkie przeszkody i opory. Lecz nie byłby naszym bratem. Tymczasem Bóg nie chce się narzucać ani naszemu rozumowi jako prawda, ani naszemu sercu jako miłość. Chce, aby nasze umysły i serca zwracały się ku Niemu samorzutnie. Patrzy z upodobaniem, gdy Go szukamy i odnajdujemy, i lubi pozyskiwać naszą miłość.
Interwencje Boże są zawsze nadzwyczaj dyskretne. Bóg zabiega o zgodą Maryi, gdy chce do Niej przyjść. Przychodzi na świat w nocy na ustroniu, z dala od tłumów i od wszelkich wygód i ułatwień życiowych. Ani Maryja, ani Józef nic nie mówią, to aniołowie ją nowiną pasterzom, to Duch Święty objawia Jego obecność Symeonowi, to gwiazda oświeca Mędrców. Jest dostatecznie wiele światła, by wzbudzić zainteresowanie i skłonić prawe serca do udania się w drogę. Dyskrecja jest najbardziej charakterystyczną cechą obecności Ducha Świętego.
Zdarza się, że ludzie żalą się na to, iż w Ewangelii nie ma żadnego słowa św. Józefa. Chciałoby się znać lepiej jego fizjonomią moralną i reakcje na wydarzenia, które wstrząsnęły jego życiem. Milczenie Ewangelii mówi nam więcej na ten temat, niżby wyraziły długie rozmowy. Nie było zadaniem ani Józefa, ani Maryi przedstawiać osobiście światu Dziecię; nie od nich mieliśmy otrzymać świadectwo. Ich powołaniem było przyjąć Słowo Boże, Światło nie stworzone, i do czasu osłaniać Jego blask. Nie sprzeniewierzyli się swej misji.
Józef nie miał nic do powiedzenia światu. Zresztą, cóż mógłby takiego powiedzieć, co przybliżyłoby choć trochę tę rzeczywistość? Wszystkie tajemnice przeżywane przez Maryję i Józefa nie dadzą się wyrazić ludzkim językiem. Tego, co w tajemnicy Słowa Wcielonego danym im było poznać doświadczalnie o Bogu, nie potrafili przełożyć na ludzką mowę. Lecz gdyby nawet to potrafili, my nie bylibyśmy zdolni ich zrozumieć. Samemu
tylko Słowu Boga, przysługuje możność wypowiedzenia samego siebie, kiedy zechce i w sposób, jaki uzna za dobry. Zresztą, gdyby Józef i Maryja mówili, czyż Żydzi daliby wiarę ich słowom? Jest to mało prawdopodobne, gdyż oczekiwali oni całkiem innego Mesjasza.
Postąpili lepiej, ponieważ zamiast mówić działali. Józef uczynił dla nas więcej swymi czynami, niż mógłby to zrobić słowami. W pełni wolności i z całą znajomością sprawy, o którą chodziło, zdecydował się złączyć swoje życie z losem Słowa Wcielonego. Przyjął wszystkie wyrzeczenia, jakie ta szczególna sytuacja miała za sobą pociągnąć. Wziął odpowiedzialność za Dziecię nie na jakiś czas, lecz bez ograniczeń. Zgodził się być ojcem Boskiego Dzieciątka, ojcem jedynym w swoim rodzaju, ojcem przez Boga, ojcem prorockim, bardzo rzeczywistym ojcem. Duch Święty, dając Maryi serce matki, formował u Józefa równocześnie serce ojca.
Maryja również nie powiedziała nic, aby dać poznać swego Syna. W Magnificat wyśpiewała wdzięczność Panu za wielkie rzeczy, jakie dla Niej uczynił, i za to, że miłosierdzie swoje rozciąga na wszystkie pokolenia. Dała tylko jedną radę, jaką nam przechowała Ewangelia i która dotyczy nas wszystkich: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie" (J 2,5). Św. Jan usłyszał to zdanie na godach w Kanie. Maryja zwróciła się z nim najpierw do sług na uczcie, potem do świeżo wybranych apostołów. W owej chwili nie byli jeszcze pewni, co mają robić. Matka Najśw. mówi im: „Czyńcie wszystko, cokolwiek wam powie, zaufajcie Mu! Nie pożałujecie tego, że poszliście za Nim!"
Józef daje nam ten sam rozkaz, choć nie słowami lecz całym swym życiem. Zaangażował wszystką swoją energię fizyczną, uczuciową, duchową, intelektualną i inne, w przygodę pozornie bezsensowną. Zgadzając się na narodziny Mesjasza w swej rodzinie, naraża swój spokój i swoją przyszłość. Dzień po dniu mija i w szarzyźnie codziennych obowiązków Józef odczuwa wszystkie wyrzeczenia wypływające z jego niewygodnej sytuacji. Jego zasługą jest to, że zaufał Panu w życiu, po ludzku sądząc, pozbawionym horyzontów i mało interesującym.
Ewangelia nic nam nie mówi o zajęciach Maryi i Józefa; były one pewnie takie, jak i innych ludzi. Uświęcili się w środowisku i w okolicznościach, w których nie było nic nadzwyczajnego, stąd bardzo dobrze można ich naśladować. Łatwiejsi są nawet do naśladowania od innych świętych. Mówi się czasem, że święci są raczej do podziwiania niż do naśladowania, lecz to nie jest ścisłe. Oni nie dlatego zostali świętymi, że uczynili to lub tamto, lecz dlatego, że z doskonałą miłością wypełnili wolę Bożą.
Słupnicy nie dlatego są świętymi, że przez długi czas przebywali na kolumnie. Joanna d'Arc nie dlatego została kanonizowana, że żyła pośród żołnierzy i ocaliła Francję. Teresa z Lisieux nie dlatego jest świętą, że w piętnastym roku życia wstąpiła do Karmelu, a Bernardetta nie dlatego, że widziała Matkę Najśw. w Lourdes. Najsurowsze życie lub bardzo zasłużone nie musi być koniecznie najświętsze. Kościół ocenia świętość swych dzieci nie według ich wyczynów w dziedzinie umartwienia lub według wielkości ich poświęcenia się dla bliźnich, ale według doskonałości w wypełnianiu woli Bożej we własnym środowisku żvciowym. Bierze pod uwagę także to, czy Bóg okazał w nich swoje działanie dla dobra Kościoła.
Żaden święty nie wypełnił z taką doskonałością woli Bożej, jak Maryja i Józef, żaden więc nie jest równie jak oni godny naśladowania. Im święci są bliżej Boga, tym bardziej promieniują ria świat. Nikt nie był tak bliski Słowu Wcielonemu jak Maryja, a po Niej Józef, nikt też nic jest zdolny tak jak oni odbijać tego światła, jakim jest Słowo Wcielone. Wchodząc w zażyłość z Maryją i Józefem zbliżamy się do Światła, możemy się bardziej Nim cieszyć i promieniować Nim obficiej na innych.
Naśladować, to nie znaczy kopiować, co byłoby niezręcznym i nieużytecznym zniekształceniem. Bóg, który nie stwarza dwóch jednakowych liści na drzewie, nie chce świętych rygorystyczynie identycznych, lecz każdy winien być święty na sposób, jakiego Bóg pragnie. Drogie kamienie różnią się kolorem i wartością — wszystkie odbijają to samo światło słońca, jakkolwiek w barwach nadzwyczaj różnorodnych. Tak samo ma się rzecz ze świętymi i wybranymi. Pan nie robi niczego seryjnie, Jego dzieła cechuje zawsze harmonia i różnorodność. Żaden święty nie przyćmiewa drugiego, wprost przeciwnie, wzajemnie podnoszą swe wartości. Matka Najśw. i św. Józef dopuszczą do swej chwały wszystkich wybranych.
Życie codzienne Józefa i Maryi w Nazarecie jest takie, jak wszystkich im współczesnych, z dodatkiem intensywnego życia wewnętrznego. Matka Najśw. zajmuje się swym gospodarstwem, jak wszystkie inne niewiasty, obraca żarna, miele mąkę, zarabia ciasto, robi placki i piecze je na kamieniach rozpalonych do białości. Och, ten chleb wypiekany przez Maryję dla Józefa i Jezusa i podawany na stół w Nazarecie! Ten chleb zapracowany przez Józefa, zachował w sercu Zbawiciela krew, którą miał pewnego dnia przelać za nas. W Eucharystii otrzymujemy na pokarm Ciało i Krew Chrystusa. Jest to ciało i krew, które Maryja dała Synowi Bożemu, a które Józef żywił ze swej pracy.
Były tam wszystkie inne, pospolite zajęcia, jakie w ubogich rodzinach wykonują matki: gotowanie, zmywanie naczyń, pranie, zbieranie owoców i jarzyn, szycie ubrań, noszenie wody itd., było i to, co można nazwać stosunkami towarzyskimi. Maryja miała sąsiadów i sąsiadki, poza tym krewnych bliższych i dalszych. W życiu każdego człowieka nieuniknione są przykrości; zazdrość bowiem istnieje zawsze i we wszystkich krajach. Mieszkańcy Nazaretu nie byli gorsi od współczesnych, a jednak widzimy ich unoszących się gniewem na Jezusa, jedynie z zazdrości. Po chwilowym zachwycie w jaki wprawiły ich Jego słowa w synagodze, owładnięci złością wyprowadzili Go z miasta aż na stok góry, aby Go z niej strącić (Łk 4, 29). Byłoby bardzo dziwne, gdyby gospodynie z Nazaretu nigdy nie skierowały jakichś cierpkich słów pod adresem Maryi, Jezusa lub Józefa. Na Wschodzie zarówno błogosławieństwa, jak i przekleństwa padają łatwo.
Józef był na to wystawiony jeszcze bardziej niż Maryja, z powodu swej pracy, która zmuszała go do licznych i częstych stosunków z ludźmi. Tylko pośrednio dowiadujemy się, jaki był jego zawód. Gdy Jezus nauczał w synagodze w Nazarecie, mieszkańcy słysząc Jego słowa byli nimi zaszokowani i mówili sami do siebie: „Skąd u Niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest On synem cieśli?" (Ml 13, 55). Lub jeszcze: „Czy nie jest to cieśla?" (Mk 6, 3). Jezus i Józef mieli to samo rzemiosło. Jezus pracował z Józefem, a potem sam kontynuował tę samą pracę. Określony jest jako robotnik, syn robotnika, bez dokładnego podania rodzaju pracy. Uściślono to trochę tłumacząc robotnik przez cieśla.
Tekst grecki używa rodzajnika, co ma swoje znaczenie. Nie chodzi po prostu o jakiegoś robotnika, ale o robotnika wyraźnie określonego. Jest to ten, do którego zwracają się wszyscy, gdy im są potrzebne narzędzia do pracy lub sprzęty domowe. Głównie jest to różnorodna praca w drzewie, a więc: ciesiołka, wyrób mebli, narzędzi rolniczych jak pługi, brony do przykrywania zasiewu, widły do rozrzucania nawozu itd. Do tych prac wystarczały pospolite narzędzia: piła, siekiera, młotek, hebel itp. Doskonałość pracy zależała nie tyle od jakości używanego narzędzia, ile od zręczności rzemieślnika.
Józef nie był specjalistą, który zamyka się zazdrośnie w swojej sztuce, lecz zręcznym rzemieślnikiem na usługi wszystkich. Jego dom czy raczej warsztat był miejscem spotkań tych wszystkich, których trzeba było wybawić z jakiegoś kłopotu. Dom otwarty dla wszystkich, gdzie każdy czuł się dobrze. Żądano od Józefa wszelkiego rodzaju pracy, czy to chodziło o budowę, konserwację czy naprawę. Praca nie zamykała się tylko w czterech ścianach warsztatu, owszem trzeba bytu nieraz chodzić daleko, aby zdobyć drewno i inne poirzbnc rzeczy, jak również aby zadowolić klientów, którzy prosili o prace, u siebie lub naprawy w polu.
Ta gotowość wspomagania drugich była u Józefa konsekwencją jego gotowości wobec Boga. Nie zawsze wszystko układało mu się różowo. Byli klienci niezadowoleni, niecierpliwi, tacy, którzy chcieli być pierwsi przed innymi, inni, którzy nie mieli zamiaru płacić lub trzeba ich było prosić bez końca o wynagrodzenie za prace. Czasem brakowało pracy lub była zbyt ciężka. Oto wszystkie problemy znane tym, którzy żyją z pracy rąk i zależą od innych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz