Opowiedziawszy o spotkaniu Symeona i Anny, św. Łukasz tak kończy opis ofiarowania: „A gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego, wrócili do Galilei, do swego miasta - Nazaret" (Łk 2, 39).
Słowo „miasto" było zbyt wielkie dla małej osady, jaką był Nazaret. W porównaniu z przepychem świątyni jerozolimskiej, który Józef oglądał na własne oczy, jego własne miasteczko musiało się mu wydawać jeszcze mniejsze niż przed podróżą. Ze światła wszedł w cień.
Prawdę mówiąc, wszedł w cień z Tym, który miał być światłością narodów. Był to kontrast, który odtąd miał wypełnić życie Józefa. Przez długie lata wypadło mu żyć wraz z Mesjaszem w ramach pozornie nie przystosowanych do tak wielkiej Jego godności.
Miasto Jerozolima, stolica i centrum życia religijnego Żydów, wydawała się dla Niego środowiskiem o wiele stosowniejszym. Byłoby całkiem naturalne, gdyby ona była rezydencją Tego, który miał wybawić naród. Tymczasem zamiast mieszkać w Jerozolimie, Jezus żył gdzieś w Galilei, w miasteczku bardzo skromnym, nie zwracającym niczyjej uwagi i nie cieszącym się zbytnim szacunkiem u współczesnych. „Z Nazaretu — zawoła po latach Natanael - czyż może być co dobrego?".
Józef jednak kochał swe miasteczko i kochając je zaczął rozumieć, dlaczego Bóg wybrał raczej Nazaret niż inne miejscowości, które miały więcej danych na to, aby wśród nich wzrastał Mesjasz. Był w rym znak wszechmocy Bożej, która nie sądzi według kryteriów ludzkich. Był w tym jednakże i objaw miłości Bożej, która chciała, aby Zbawiciel był tuż, bliski ludowi, wmieszany w lud prosty i ubogi.
To, co później zdezorientowało Natanaela i sprawiło, że zawahał się przez chwilę, czy dać wiarę Jezusowi, nie zachwiało wiary Józefa. Nazaret był odpowiednim środowiskiem dla Tego, który miał nauczać miłości.
Przeciwnie, bardzo głęboko musiała zadziwiać Józefa i stać się problemem dla jego wiary zwyczajność życia Dziecka i zwyczajność Jego rozwoju. Naturalnie, wszyscy rodzice zachwycają się rozwojem swych dzieci i mają słuszność. Tych zachwytów Józefa i Maryi nie brakło i dla Jezusa, a echo tego znajdujemy w Ewangelii w pełnych podziwu wspomnieniach Maryi: „Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim" (Łk 2, 40). Podobnie jak Maryja, Józef obserwował z zachwytem postępy Dziecka i dostrzegał nadprzyrodzoną łaskę, która Je napełniała. Ten rozwój jednak dokonywał się w tajemnie. Na zewnątrz nic nie pozwalało odgadywać zbawczej misji wyznaczonej Dziecięciu.
Wiemy, że wygląd zewnętrzny niczym nie wyróżniał Jezusa od innych, bo nawet Jego krewni na początku działalności publicznej Jezusa nie wierzyli w Jego misję. Myśleli nawet, że stracił rozum, i chcieli przerwać Jego przemówienie, by zabrać Go do domu (por. Mk 3, 21. 31). Nie zauważyli u Jezusa nic, co by Go wznosiło ponad poziom ludzi miasteczka. Ani wyższość inteligencji, ani doskonałość świętości, ani wola zbawienia ludzi nie narzuciła się oczom tych, w bliskości których żył Jezus.
Reakcja innych mieszkańców miasteczka Nazaret była też podobna. Przy Jego pierwszym przemówieniu „wszyscy poświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego. I mówili: «Czyż nie jest to syn Józefa?»" (Łk 4, 22). Świadczyło to, że nigdy nie zauważyli u Jezusa oznak autentycznej Jego wielkości. Jako dziecko, a później jako młodzieniec, zachowywał się w sposób, który wydawał się przeciętny, nie zwracający niczyjej uwagi.
Jeżeli z racji tego zachowania pozornie zwyczajnego współmieszkańcy Jezusa i członkowie Jego rodziny odmówili wiary Jego słowom, można przypuszczać, że ta zwyczajność życia codziennego Jezusa wystawiła również wiarę Józefa na ciężką próbę. Można by myśleć, że życie w stałej bliskości Jezusa powinno ułatwiać wiarę. Lecz właśnie zażyłość z kimś przeszkadza często dostrzec jego wielkość. Nawet Jezus robi aluzję do tej trudności mówiąc: „Zaprawdę powiadam wam: żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie" (Łk 4, 24).
W stałej poufałości z Dzieckiem Józef musiał czynić wysiłki, aby nadal wierzyć w Jego przyszłość i nadludzką wielkość. W domku nazaretańskim ta wiara była osłonięta gęstym mrokiem. Józef musiał wierzyć, że Jezus jest daleko większy niż się wydaje. Wiara Józefa musiała odważnie wznosić się ponad rzeczywistość rodzinną, ponad to, co widział każdego dnia.
A przecież Józef nigdy nie pozwolił sobie na odstępstwo od tej wiary. Odkąd anioł mu oznajmił przeznaczenie Dziecka, uwierzył w nie z całej duszy. Poprzez wszystkie wydarzenia ta wiara nie przestawała się wzmacniać i rozwijać wraz z wiarą Maryi. W cieniu Nazaretu wzrastał żar tej wiary, jak wzrastał sam Jezus.
Im bardziej przedłużało się życie ukryte, tym bardziej wiara Józefa stawała się zasługująca. Józef opierał swą wiarę na objawieniu anioła, który mu oznajmił, że Jezus będzie Zbawicielem. Lecz w miarę jak lata mijały, musiał się dziwić coraz więcej, że nic nie zapowiadało tej misji zbawczej. Nawet po skończeniu dwudziestu lat Jezus nadal pozostawał w cieniu, uprawiał rzemiosło, które nie miało nic wspólnego z rolą Mesjasza, do której był wezwany.
Można tu przypomnieć wątpliwości, które nachodziły Jana Chrzciciela już w ciągu życia publicznego Jezusa. Początkowo Poprzednik rozpozna Zbawiciela i da wyraz swej wiary i nadziei. Lecz później zdziwi się, że Jezus nie porywa się z zapałem do swego chwalebnego przedsięwzięcia, nie angażuje swej mocy zdobywczej, by założyć królestwo mesjańskie. Jan będzie się wahał i wyśle swoich uczniów, aby zapytali, czy Jezus jest zapowiadanym Mesjaszem (por. Mt 11, 3; Łk 7, 19).
Te wątpliwości Jana pozwalają nam lepiej zrozumieć próbę wiary Józefa, skoro przez tyle lat musiał stwierdzać, że Jezus jako dziecko, a później młodzieniec z Nazaretu, był bardzo mało podobny do tradycyjnego obrazu chwalebnego Mesjasza. Lecz wbrew temu stwierdzeniu, w którym dopatrywał się ukrytej tajemnicy, nigdy nie podawał w wątpliwość tego, co powiedział mu anioł, ale trwał w swojej wierze, co więcej, uwierzył w Mesjasza innego, niż Go przedstawiała wyobraźnia Żydów.
Wiara Józefa nie była więc wiarą łatwą, wolną od pokus. Musiał często odnawiać z siłą coraz większą swoje wewnętrzne wyznanie wiary w Jezusa. W cieniu, który okrywał Mesjasza, umiał wierzyć coraz żarliwiej w światłość, która miała oświecić świat.
Wiara Józefa sama przez się była coraz głębszym odkrywaniem osobowości Jezusa. Józef odkrył w Nim Tego, który miał zbawić ludzi, lecz przynosił to zbawienie w sposób bardzo pokorny, czego nie pozwalały przewidzieć nadzieje mesjańskie narodu. Odkrył także w Jezusie Syna Bożego i był coraz bardziej zdumiony, znajdując w życiu ludzkim tak pozornie zwyczajnym wielkość boska.
W sercu Józefa, podobnie jak i w sercu Maryi, poczęła się wiara Kościoła. I dzisiaj Józef w dalszym ciągu pociąga nas na drogę wiary czynnej, odważnej, stałej, skoncentrowanej na osobie Chrystusa.